Oficjalne maskotki zimowej olimpiady w Soczi to miś polarny, zając i puma. Ale kiedy chodzimy wokół obiektów, na których odbędą się igrzyska z piątkową ceremonią otwarcia, to dochodzimy do wniosku, że najbardziej oczywistymi rekwizytami są koparki, wiertarki i szufle - piszą dziennikarze New York Timesa.
Na terenie całego Soczi trwają prace, a niektóre obiekty będą potrzebowały jeszcze kilkunastu dni do ich ukończenia. Są tam niegotowe hotele, w połowie gotowe sklepy i dom handlowy, w którym jest czynny tylko jeden sklep z ciasteczkami cynamonowymi - czytamy na łamach NYT.
Co jest hotelem
Obserwując wszystko, co się tu dzieje, ma się wrażenie ogromnych ambicji wyrażonych w milionach stóp kwadratowych nowych budynków, okazałych dworcach, nowoczesnych pociągach, lśniących autobusach. Zobaczymy też Park Olimpijski, gdzie urządzenia sportowe wyglądają na ukończone. Cała ta kombinacja jest prosta. Przedsięwzięcie, które jest wspaniałe i czyste duchem, w wielu miejscach nagle okazuje się "zepsute".
Spójrzmy na publiczne obiekty w tzw. strefie nadbrzeżnej, gdzie będą rozegrane zawody łyżwiarskie i gdzie znajduje się stadion, na którym odbędzie się ceremonia otwarcia. Chciałoby się docenić tutejsze hotele, ale trudno uważać je za hotele. To raczej rzadka okazja doświadczenia życia w centralnie planowanej gospodarce rodem ze Związku Radzieckiego. Tylko tak zrozumiemy szczególną mieszankę zadęcia i brzydoty powstałych tu budynków. Chociaż nazywa się je hotelami, to przypominają one raczej gospody z olbrzymimi, rozdętymi apartamentami i wielkimi korytarzami, które są wszędzie takie same, z wyjątkiem koloru ścian, pomalowanych na żółto, buro i fiołkowo.
Te budynki nie mają nazw. Zamiast tego je ponumerowano. Ale jeszcze do ostatniego weekendu tych numerów nie dowieziono. A jeśli nawet dowieziono, to nie przybito ich na budynkach. Zamiast tego wydrukowano kartki papieru i przylepiono do ścian.