Cztery terminy otwarcia superlotniska nie zostały dotrzymane. Kolejny ma nastąpić w 2014 roku, lecz nikt nie wie dokładnie kiedy. Tymczasem na budowie, na której naliczono 20 tysięcy usterek, prace ustały. Trwają narady, konsultacje i oceny, co jeszcze jest do zrobienia. A licznik bije.
Utrzymanie budowli kosztuje miesięcznie 20 mln euro, czyli niemal ćwierć miliarda rocznie. Są w tym także koszty elektryczności. Nieczynne lotnisko zużywa jej dokładnie tyle, ile funkcjonujący nadal port lotniczy Tegel, na którym startuje i ląduje dziennie 400 maszyn. Po zmroku cały teren tonie w świetle reflektorów. Iluminacje obejmują także puste drogi dojazdowe. Mało tego, działa bez ustanku klimatyzacja. Budowniczy pozostawili na terenie lotniska 750 kontenerów, ogrzewanych i klimatyzowanych w miarę potrzeb. Wyłączono jedynie ekrany informacyjne o startach i odlotach.
Dla niemieckich mediów wszystko to dostarcza materiału już nie do krytycznych, ale humorystycznych materiałów. Przemilczany jest w tym kontekście jedynie temat opinii o niemieckiej solidności, która została wystawiona na szwank. Tak jak mało realne były od samego początku oceny kosztów.
Zamiast 1,7 mld euro kosztować będzie co najmniej 4,3 mld euro. Nie brak ocen, że przekroczona zostanie rekordowa granica 5 mld. Inwestorami są rząd federalny oraz landy: Berlin i Brandenburg. Sam Berlin musi wyłożyć dodatkowo 443 mln. euro. Przy tym miasto ma prawie 60 mld euro długów. Jak dotąd nikomu z politycznych ojców chrzestnych największej fuszerki w dziejach powojennych Niemiec nie spadła korona z głowy.