Ogromna klapa, blamaż, symbol indolencji i nieodpowiedzialności – w taki sposób niemieckie media opisują największą w historii RFN fuszerkę budowlaną. Mowa o nowym lotnisku w stolicy Niemiec. Berlin Brandenburg International – taka jest oficjalna nazwa gigantycznego międzykontynentalnego portu lotniczego, którego patronem został Willy Brandt. Ma obsługiwać nie tylko wschodnią część Niemiec, ale także prawie pół Polski, bo ze Szczecina czy Wrocławia szybko można dotrzeć do Berlina, a stamtąd na wszystkie kontynenty. Pierwsze samoloty miały wystartować 3 czerwca tego roku. W ostatniej chwili otwarcie znów przesunięto, tym razem na marzec 2013 roku.

Nie działa wentylacja przeciwpożarowa ani system automatycznego ostrzegania, który planowano zastąpić, angażując 700 (!) obserwatorów. Nie zamykają się drzwi w toaletach, odpadają kafelki, część podróżnych miała być odprawiana w namiotach, i regularnie zacinają się urządzenia transportujące bagaż. Tymczasem ma to być najnowocześniejszy port lotniczy w Europie. Na wielkich budowach nie wszystko gra, ale żeby taka fuszerka, i to w znanych z solidności, dyscypliny i punktualności Niemczech?

– To przykład prowincjalizmu i niekompetencji władz stolicy – pisał „Wall Street Journal". Zdaniem brytyjskiego „Independent" to, co się stało, jest „policzkiem wymierzonym legendarnej niemieckiej solidności". Niemców boli to tym bardziej, że nikt nie wie, co się właściwie stało. Media rozpisują się na temat szefa projektu, który w momencie gdy zaczął zarządzać budową, otworzył przewód doktorski i spędzał podobno więcej czasu w bibliotekach niż na placu budowy. Nikt nie ma wątpliwości, że winą należy obarczyć burmistrza Berlina Klausa Wowereita, który jest szefem rady nadzorczej spółki założonej przez land Berlin, Brandenburgię i rząd federalny. – Przyczyn kosmicznej niekompetencji należy szukać w wykrzywionej mentalności mieszkańców tej części Niemiec – tłumaczy „Rz" prof. Klaus Schroeder, socjolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Przypomina, że Berlin Zachodni żył w czasach podziału Niemiec na garnuszku zachodniej części Niemiec, co sprzyjało rozwinięciu poczucia braku odpowiedzialności i zanikowi inicjatywy zarówno w gronie elity politycznej, jak i zwykłych obywateli. – To samo działo się po wschodniej stronie muru, w byłej NRD, i stąd bierze się całe zło – przekonuje Schroeder.

Zjednoczony Berlin żył i żyje nadal ponad stan, nie licząc się z realiami ekonomicznymi. Efekt jest taki, że stolica, metropolia i land w jednym, ma prawie 60 mld euro długów (ok. 17 tys. euro na każdego mieszkańca).

Prof. Schroeder nie ma wątpliwości, że to, co się dzieje z budową nowego lotniska, woła o pomstę do nieba także dlatego, że jest w pewnym sensie ostatnim ogniwem w całym ciągu skandalicznych wydarzeń właśnie w Berlinie. Mieszkańcy miasta mają jeszcze żywo w pamięci chaos komunikacyjny, jaki wywołały karygodne nadużycia na liniach miejskiej kolei S-Bahn. Przez lata nie robiono przeglądów hamulców oraz osi wagonów, fałszując przy tym dokumenty odbioru technicznego. Do czasu gdy jeden z pociągów o mały włos nie uległ katastrofie. Podobnie było z nowym berlińskim dworcem głównym (Hauptbahnhof), gdzie wkrótce po otwarciu z dużej wysokości spadły na ulicę wielotonowe stalowe belki. Przy tym Niemcy chcą uchodzić za kraj niezawodnej techniki „Made in Germany" wspieranej słynnymi już „pruskimi cnotami" jak niezawodność, dyscyplina, solidność, obowiązkowość, uczciwość w interesach, nie wspominając o zwykłej punktualności. A Berlin to serce Prus. – Mój przyjaciel z Bawarii utrzymuje, że owe pruskie cnoty dostrzec można najłatwiej w Bawarii, która nigdy do Prus nie należała – mówi Klaus Schroeder.