Polska, ale i Europa Środkowa, zrobiły się dla zagranicznych przewoźników znacznie atrakcyjniejsze niż jeszcze kilka lat temu, bo Polacy latają coraz więcej. Nie ma już w Europie dużego kraju, w którym liczba podróży lotniczych rosłaby w tempie dwucyfrowym, jak jest to obecnie w Polsce. Wszystko wskazuje, że wreszcie w tym roku średnia lotów przypadających na jednego pasażera przekroczy magiczną „jedynkę” – w roku ubiegłym było to prawie 0,9.
Najlepiej we wtorek
Finnair, LOT, SAS, Lufthansa promują na koniec sezonu letniego tańsze bilety na rejsy z polskich miast. Ostatnio do tego cenowego wyścigu włączył się także KLM, który proponuje tanie podróże z łatwą i krótką przesiadką w Amsterdamie.
Bezkonkurencyjny cenowo jest Finnair, u którego można znaleźć najniższe ceny, nawet poniżej 1600 złotych za podróż w dwie strony za ocean z bagażem. Przy niedużym wysiłku i szczęściu w wynajdywaniu niskich taryf za taką kwotę można polecieć też z Gdańska i Warszawy.
Tanio można polecieć do Stanów Zjednoczonych także Norwegianem. Tyle że te podróże są już bardziej skomplikowane. Przy dużym szczęściu można np. trafić lot na trasie Londyn – Miami za około 400 dolarów. Za taką samą podróż Lufthansą z Warszawy z przesiadką we Frankfurcie zapłacimy przynajmniej 100 dolarów więcej.
Dla LOT-u otwarcie dwóch nowych kierunków amerykańskich zapowiada finansowe żniwa. Loty do Los Angeles mają letnie wypełnienie sięgające 90 procent. Ale nadal przy cierpliwości w wyszukiwaniu okazji można z Warszawy do Kalifornii polecieć już za 2100 złotych.