Danuta Walewska: Mamy chyba szczyt światowej koniunktury lotniczej, ona całkowicie zmieniła rynek. Ma pan pomysł na gorsze czasy?
Prognozy dla rynku lotniczego są jednoznacznie optymistyczne. Jak podaje ULC, do 2035 r. wszystkie porty lotnicze w Polsce powinny obsłużyć prawie 95 mln pasażerów, czyli 2,5 raza więcej niż obecnie. Co do koniunktury makroekonomicznej, to opinie są różne. Ale każda linia musi sobie radzić i w sytuacji wzrostu, i spadku koniunktury. Nas wspiera elastyczność kosztowa i operacyjna. Oczywiście, można się zastanawiać, jak długo będzie możliwe utrzymanie obecnego tempa wzrostu, ale w Europie, czyli na naszym głównym rynku, wzrost gospodarczy się rozpędza. Polski rynek rośnie dynamicznie i widać wyraźnie m.in. efekty rządowej polityki zmian w dystrybucji dochodu narodowego.
LOT ma samoloty na ten rozwój. Ale skąd pan weźmie pilotów, przecież wszyscy ich szukają?
Do końca 2020 r. planujemy zatrudnić 400 – 500 nowych pilotów, z czego 130 w tym roku. Atrakcją w Locie dla tej grupy zawodowej jest nasza flota. Pilotowi daje ona możliwość rozpoczęcia pracy na bombardierach Q400 i ostatecznego awansu na lewy fotel w kokpicie boeinga 787 dreamliner, po drodze przechodząc przez embraery i boeingi 737 MAX. Bombardiery są doskonałe do nauki pilotażu, a dreamliner to ukoronowanie kariery.
Skoro o bombardierach mowa, to co było przyczyną awaryjnego lądowania bombardiera Q400 10 stycznia?