Lufthansa podała, że w zeszłym roku zwiększyła o 70 procent zysk operacyjny EBIT do 2,97 miliarda euro, marżę o 2,9 punktu procentowego, do 8,4 proc., obroty o 12,4 procent, do 35,6 miliarda euro, przychody jednostkowe o 1,9 procent, co pozwoliło zwiększyć o 60 procent, do 0,8 euro, wysokość proponowanej dywidendy dla akcjonariuszy. Zysk netto zmalał jednak o 75 procent, do 1,78 miliarda z 2,36 miliarda euro w 2016 roku.
Rekordowy wynik udało się uzyskać dzięki niskim cenom paliwa, dużemu popytowi na przewozy i bankructwu rodzimego konkurenta, czyli Air Berlina. To ostatnie przyczyniło się do zwiększenia przewozów w pozostałych liniach należących do grupy Lufthansy: Eurowingsie, Austrianie, Brusselsie i Swissie.
W tym roku przewoźnik przewiduje stabilizację cen biletów, odnotowuje lekko pozytywną tendencję w pierwszym kwartale i liczy na podobną w całym pierwszym półroczu, choć spodziewa się mniejszego zysku z racji drożejącego paliwa, liczy się z dodatkowym wydatkiem rzędu 700 mln euro. Inwestorzy obawiają się, że linie lotnicze zaoferują w tym roku więcej foteli, co może zwiększyć presję na ceny biletów.
Lufthansa zwiększy swe moce przewozowe o 9,5 procent, a nie o 12 procent, jak zapowiadała w styczniu, bo z powodu problemów z silnikami Pratta&Whitneya odbierze później niż planowała airbusy A320neo. Dotąd odebrała 10 tych maszyn zamiast spodziewanych 20. Doszło też do opóźnień w dostawach mniejszych bombardierów.
Lufthansa zrezygnowała z odkupienia austriackiej linii Niki, która została w masie upadłości po Air Berlinie, i postanowiła rozwijać szybciej własną tanią linię – Eurowings. Szkolenie nowych załóg wymaga jednak czasu, a na rynku nie ma dużych możliwości wynajęcia samolotów z załogami. – Mieliśmy sympatyczny problem – za dużo pasażerów, a za mało samolotów – przyznał prezes Carsten Spohr.