Flybe miała już kłopoty w styczniu, ale w ostatniej chwili znalazła dofinansowanie, żeby latać dalej. Nadal jednak operowała na stratach. „Drastyczny spadek popytu z powodu epidemii koronawirusa zmieniło sytuację z bardzo trudnej na beznadziejną” – pisze „Daily Mail”. Kwestią dni było uziemienie lotów. Stało się to ostatniej nocy, chociaż Flybe do ostatniej chwili sprzedawał bilety, także na podróże z dużym wyprzedzeniem.
CZYTAJ TEŻ: Linie lotnicze szukają oszczędności, bo tracą przez koronawirusa
Ostatni pasażerowie przyznają, że ich podróż była pełna niepewności. Po ich wejściu na pokład maszyny, którymi mieli lecieć, na przykład z Manchesteru i Glasgow, długo stały na płycie lotniska. Większość z nich nie wystartowała, bo jakoby miały „kłopoty z paliwem”. Ostatecznie o północy strona internetowa Flybe przestała istnieć.
Później wszyscy posiadający bilety na rejsy upadłego przewoźnika dostali SMS-y z komunikatem „nie jedź na lotnisko”. A prezes Flybe Mark Anderson w informacji do liczącej dwa tysiące osób załogi napisał, że mimo wielkiego wysiłku ich miejsc pracy nie udało się uratować.
ZOBACZ TAKŻE: Linie lotnicze tracą miliardy