Spór między francuskojęzyczną stolicą Belgii a władzami niderlandzkojęzycznej Flandrii nikomu się nie opłaca, ale nie ustaje od lat.
W konflikcie dotyczącym położonego pod Brukselą lotniska Zaventem jak w soczewce skupia się problem podziałów administracyjnych i językowych Belgii. Francuskojęzyczna Bruksela jak wyspa otoczona jest przez Flandrię, której mieszkańcy mówią po niderlandzku.
Lotnisko Zaventem leży we Flandrii, ale samoloty, które z niego startują i lądują przelatują nad Brukselą. Spór o to, którędy powinna przebiegać ścieżka podejścia dla hałasujących maszyn trwa od lat. Mieszkańcy wielu dzielnic belgijskiej stolicy protestują przeciwko przelotom samolotów nad ich domami, ale dla władz Flandrii priorytetem nie jest wygoda brukselczyków, lecz zapewnienie komfortu mieszkańcom swojego regionu. Nawet jeśli takie rozwiązanie oznacza, że samoloty będą latały nad osiedlami mieszkaniowymi Brukseli zamiast nad polami i domami jednorodzinnymi na przedmieściach.
Postronnym obserwatorom, którzy przyglądali się, jak bezradni brukselczycy umieszczają na szybach swoich domów naklejki z przekreślonym samolotem mogło się wydawać, że sprawa jest nie do rozwiązania. Ale władze belgijskiej stolicy postanowiły wyjść z propozycją kreatywnego rozwiązania i zaproponowały radykalne zaostrzenie norm hałasu dla samolotów między godz. 23 a 7 rano.
Efekt? Tani przewoźnik Ryanair już zapowiedział, że będzie tak układał swój rozkład lotów, by „omijać” porę zaostrzonych norm, natomiast operatorzy cargo grożą, że przeniosą się np. do oddalonego o dwie godziny jazdy lotniska pod Amsterdamem.