Rz: Mija dziewięć miesięcy od dnia, kiedy przejął pan kierowanie Kenya Airways. Jak daleko doszedł pan z naprawą tej linii?
To koniec początku drogi, bo „ogarnąłem temat”. Zaczynam rozumieć kraj, ludzi i samą firmę. Powoli budujemy zespół.
Jeśli podzielimy to, co udało się zrobić, na finansowe słupki i mentalność ludzi pracujących w restrukturyzowanej firmie, to gdzie zmiany są bardziej widoczne?
„Słupki” nadal się nie zgadzają, ale nie będzie żadnego postępu, jeśli nie zmienimy mentalności pracowników. A naprawa Kenya Airways to wielkie wyzwanie finansowe. Już widzę, na który ze słupków będę miał wpływ i w jakim tempie będą następowały korzystne dla nas reakcje. Z czym poradzimy sobie sami, a kiedy będę potrzebował wsparcia politycznego. Jak każdy narodowy przewoźnik Kenya Airways są silnie osadzone w miejscowych realiach. Na decyzje dotyczące infrastruktury, otwartość rynku, koszty paliwa nie mam wpływu. Wszystko jest obudowane sztywnymi przepisami prawa. Ale skoro rząd kenijski po zamianie długu na udziały jest właścicielem największego pakietu akcji i w zarządzie mamy przedstawicieli trzech najważniejszych ministerstw, jest naturalne, że takie decyzje zostaną podjęte.
Czy te trzy resorty działają zgodnie, a pan ma wsparcie polityczne?