Niedziela, 20 lipca 2014 roku. Na asfaltowej drodze do Morskiego Oka między Wodogrzmotami Mickiewicza a leśniczówką Wanta przewraca się jeden z dwóch koni ciągnących w kierunku parkingu na Palenicy Białczańskiej wóz z turystami. Błyskawicznie robi się zbiegowisko. Jeden ze świadków wyciąga aparat i robi zdjęcie. Następnego dnia z relacją zamieszcza je na Facebooku.
„Właśnie mijała mnie ta bryczka w drodze do Morskiego Oka, gdy usłyszałem łoskot upadającego konia. Kolana konia oraz bok były zbroczone krwią. Jednak z tego wszystkiego najgorsze było charczenie duszącego się konia. Łańcuch, do którego było przywiązane chomąto zawinął się na dyszlu i leżącemu już koniowi chomąto wrzynało się w krtań. Z krtani wydobywało się przeraźliwe charczenie duszącego się konia. Powoli oczy zaczynały zwierzęciu wychodzić na wierzch" – relacjonował.
Zdjęcie natychmiast obiega portale. Tytuły krzyczą: „Padł koń na drodze do Morskiego Oka". Sprawą zajmuje się kontrolująca fiakrów straż Tatrzańskiego Parku Narodowego. – Szybko ustaliliśmy, który koń padł ofiarą tego wypadku – mówi „Rz" Edward Wlazło, komendant straży. – Z dwoma innymi strażnikami i lekarzem weterynarii z Nowego Targu oglądałem to zwierzę. Było w stajni w dobrej formie, ale widać było na jego kolanach otarcia i ranę.
Po badaniach komisja orzekła, że koń nie jest przepracowany, nikt nie używał wobec niego siły. Ale weterynarz zalecił, by koń przez kilka dni pozostał w stajni i odpoczął.
– Z relacji fiakra powożącego fasiągiem wynikało, że koń został przypadkowo podcięty przez drugiego konia z zaprzęgu – tłumaczy komendant parkowej straży. – Takie wypadki, niestety, się zdarzają, ale są bardzo rzadkie – przekonuje.