Tatrzański Park Narodowy (TPN) w ubiegłym roku odwiedziło ok. 3 mln ludzi. Ponad połowa z nich w lipcu i sierpniu. W miesiącach wakacyjnych na wejście na Giewont, Rysy czy Orlą Perć trzeba czekać w kolejce. Oblegane są Morskie Oko i Dolina Kościeliska. W ubiegłym roku w Łysej Polanie (punkt poboru opłat na drodze do Morskiego Oka) tylko w sierpniu sprzedano 173 tys. biletów. W tym samym czasie Dolinę Kościeliską szturmowało ok. 118 tys. ludzi. A Kalatówki – 44,5 tysięcy.
Podobny ruch turystów obserwuje się w Karkonoszach. Na Śnieżkę – najpopularniejszy szczyt w tych górach – rocznie wchodzi ok. 300 tys. osób. Połowa w lipcu oraz sierpniu. – Najwięcej osób obserwujemy w sierpniu w okolicach tzw. długiego weekendu – mówi „Rz" Michał Makowski z Karkonoskiego Parku Narodowego. – Oczywiście, cieszymy się z tego, że nasz park jest popularny, ale jednocześnie cierpi na tym przyroda.
I choć ruch turystów w miesiącach wakacyjnych w obu parkach od kilku lat utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie, ekolodzy alarmują. – Tatry w sezonie letnim są zwyczajnie zadeptywane – tłumaczy „Rz" Grzegorz Bożek z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. – Dla przyrody im mniej ludzi, tym lepiej. Dlatego od lat stoimy na stanowisku, że ideałem byłoby wprowadzenie limitów na wejścia do najpopularniejszych parków.
Kilka lat temu o takiej możliwości mówili także szefowie parków narodowych. W 2008 r. Stanisław Czubernat, wiceszef TPN, przekonywał, że w przyszłości w Tatrach na turystów będą czekały ograniczenia. Podobne stanowisko zajmował resort środowiska. Dziś już nikt o tym nie mówi.
– Owszem, myśleliśmy o ograniczeniach – przyznaje w rozmowie z „Rz" dr Paweł Skawiński, do 1 kwietnia dyrektor TPN. – Nie da się tego jednak bezboleśnie przeprowadzić. Taki pomysł byłby po prostu społecznie nieakceptowalny. Narazilibyśmy się na protesty, że zamykamy Tatry przed turystami.