„Fakt” ujawnił, że 23 marca samolot wyczarterowany od LOT-u leciał z Cancun w Meksyku. Już „po półtorej minuty po starcie, prawy silnik samolotu wpada w silne wibracje. Sytuacja się powtarza pół godziny później, potem znów”. Z silnikiem jest coraz gorzej, ale kierownictwo linii lotniczej zamiast zgodzić się na lądowania na pobliskim lotnisku w Miami, skierowało samolot do Nowego Jorku. Tak było taniej – pisze „Fakt” – ponieważ w Nowym Jorku LOT ląduje regularnie i mógłby stamtąd łatwiej zabrać pasażerów, a do Miami musiałby specjalnie wysłać samolot.
Ostatecznie boeing 787 dreamliner wylądował z wyłączonym jednym silnikiem, po zrzuceniu paliwa, na lotnisku w Nowym Jorku. Samolot został jeszcze dwa tygodnie w USA, gdzie wymieniono mu oba silniki.
„Fakt” cytuje „doświadczonego pilota, latającego na dreamlinerach”: – Samolot był o krok od katastrofy! Jego zdaniem uszkodzona maszyna powinna lądować „na lotnisku ETOPS-owym, a jeśli nie ma takiego, to na pierwszym dostępnym”. Gazeta odwołuje się także do LOT-owskiego periodyku „Biuletyn bezpieczeństwa lotniczego floty B787″, który opisał sytuację opatrując ją komentarzem: „jak wszyscy wiemy (…) okazało się że byliśmy bardzo blisko poważnych kłopotów”.
Dzisiaj też portal Money.pl napisał, że sprawę „dramatycznego rejsu” bada Federalna Agencja Lotnictwa USA (FAA), która zażądała już kilka miesięcy temu dokumentów od polskiego Urzędu Lotnictwa Cywilnego w tej sprawie.
„FAA już od marca bada incydent, jest to naturalna konsekwencja awaryjnego lądowania. – Załoga lotnicza zgłosiła awarię z powodu problemu związanego z silnikiem i została skierowana na lotnisko Kennedy’ego – potwierdza Jim Peters, przedstawiciel biura prasowego FAA. Jednocześnie dodaje, że to załoga podejmuje decyzję o skierowaniu się na konkretne lotnisko” – czytamy.