– Trzy lata temu dolar był słaby, poleciałem do Europy i tam dla mnie wszystko było drogie – dodaje farmer.
Spanie jest w Nowej Zelandii najdroższą składową podróży. Noc w wieloosobowej sali w hostelu kosztuje najmniej 20 dolarów (51 zł). Ale najtańsza jedynka (maleńki pokoik z łóżkiem, pościelą, ręcznikiem), ze stolikiem i ewentualnie szafką (szafy na ubrania są nieznane), kosztuje w hostelu 50 dol. za noc (130 zł). A płaciłam też za taki goły pokoik 65 dol. (170 zł bez ręcznika).
Czasami pomagało targowanie się, w którym Nowozelandczycy nie gustują i nie są mistrzami. W Napier właściciele hostelu położonego z dala od centrum zgodzili się dać mi jedynkę z łazienką i TV (nie działał) za 55 dol. (najpierw chcieli 70 dol.).
Z turystów zdziera się też niemiłosiernie we wszelkiego rodzaju muzeach, oceanariach, obserwatoriach (ceny od 18 dol. – 46 zł, w górę). Skok na bungee to wydatek co najmniej 150 dol. (388 zł). Drogi jest też transport.
Z ekologią na bakier
Każdy Shire (idylliczna kraina hobbitów z powieści Tolkiena „Władca Pierścieni") ma swój Mordor (ponure państwo tyrana Saurona). W Nowej Zelandii, gdzie reżyser Peter Jackson odnalazł idealne plenery do ekranizacji powieści, zmorą jest otyłość mieszkańców, niszczące trzęsienia ziemi i nadmiernie eksploatowana przyroda.
Od czasu osiedlenia się Maorysów w X wieku człowiek zniszczył większość wyjątkowej tutejszej fauny. Maorysi do przybycia białych w XVIII w. wybili wszystkie 20 gatunków nielotnych ptaków moa (osiągały do 3 m wysokości). Teraz więc człowiek próbuje zapobiec zniknięciu rzadkich gatunków w kuriozalnej formie: na Wyspie Północnej w pobliżu miasta Hamilton jest las, w którym uchowały się na wolności ostatnie ptaki kiwi. Aby je chronić przed drapieżnikami (wszystkie sprowadzili na wyspę biali osadnicy – psy, koty, szczury i oposy z Australii), rząd zbudował 47 km ogrodzenia wysokości 2 m i szerokości 1 m.
Jednak ptaki nie mają tam spokoju. Ponieważ ogrodzenie kosztowało budżet 20 mln dolarów nowozelandzkich (52 mln zł), to aby choć w części zwrócić nakłady, udostępniono las turystom. Wozi się ich tam w nocy (wtedy żeruje kiwi), by za wysoką opłatą mogli przez chwilę ujrzeć te wyjątkowe ptaki.
Rosnące dochody z turystyki prowadzą też do innych kontrowersyjnych projektów godzących w środowisko naturalne.
– Najbardziej kontrowersyjny teraz projekt to Fiordland Link Experience. Zakłada on zbudowanie pociągu na jednej szynie na terenach uznanych za światowe dziedzictwo. Pod jego budowę trzeba by wykarczować ponad 60 hektarów lasów z rzadkimi gatunkami flory i fauny. Część jest pod ścisłą ochroną ze względu na zagrożenie wyginięciem. A wszystko po to, by ponad pół miliona turystów przybywających rocznie do Milford Sound na rejsy po tym fiordzie miało skróconą podróż z pięciu do dwóch godzin! – oburza się Steve Parker, młody ekolog spotkany w ogrodzie miejskim w Queenstown na Wyspie Południowej.
Ja też nie rozumiem, po co taką podróż autobusem skracać. To jedna z najpiękniejszych tras na wyspie. Ale rachunek ekonomiczny podpowiada władzom, że krótszy dojazd to więcej turystów upchniętych na statki rejsowe.
Otyli i śpiący
W otyłości Nowozelandczycy szybko gonią Amerykę. Już nie tylko Maorysi, ale i biali mieszkańcy, do tego coraz młodsi, są monstrualnie grubi. To zaskakujący widok w kraju, który w świecie ma opinię zamieszkanego przez ludzi aktywnych.
To jednak pozory. Wszelkie sporty to atrakcje dla turystów, a Nowozelandczycy aktywność największą wykazują w supermarketach. Jak podliczył krajowy urząd statystyczny, na szczycie rankingu ulubionych zajęć Nowozelandczyka znajduje się spanie (średnio 8 godzin i 48 minut).
Praca zarobkowa zajmuje statystycznemu mieszkańcowi wyspy na antypodach trzy godziny bez minuty dziennie (włączając w to pracujących bez wynagrodzenia członków rodzin farmerów i przedsiębiorców). Telewizję Nowozelandczyk ogląda przez dwie godziny i 8 minut, posiłki celebruje przez godzinę i 25 minut, a przez telefon rozmawia godzinę i 7 minut. Resztę doby poświęca głównie na zakupy, sprzątanie i sport (najczęściej chodzi na mecze rugby).
Otyłość mieszkańców wysp to problem budżetu, koszty służby zdrowia bowiem rosną z roku na rok w miarę zwiększania się liczby cukrzyków i chorych z problemami krążenia. A budżet Nowej Zelandii ma w tym roku wielką dziurę (5,5 mld tutejszych dolarów) z powodu dwóch potężnych trzęsień ziemi, które w lutym i grudniu 2011 roku zniszczyły całe centrum pięknego do niedawna i największego na Wyspie Południowej miasta Christchurch.
A mieszkańcy Christchurch są na rząd w Wellington coraz bardziej wściekli. Miasto wciąż straszy ruinami w centrum. Wielu ludzi mieszka w lokalach zastępczych na koszt publiczny, a handlowcy, którym żywioł zniszczył sklepy, muszą handlować w kontenerach.
– Chcemy, by rząd odbudował zniszczoną przez trzęsienie katedrę, bo to dla nas największy skarb i świętość, a oni nam mówią, że nie ma na to pieniędzy – kiwa głową emerytka Patti.
Władze obliczyły, że koszty wyburzenia i odbudowy całego centrum Christchurch (ponad 100 budynków, w tym 10-piętrowe) to około 2,5 mld dolarów. Kiedy to nastąpi? Na to pytanie nikt w biurze prasowym ratusza nie chciał mi odpowiedzieć. Odesłano mnie do władz regionu Canterbury, a stamtąd do rzecznika rządu. E-mail do biura rzecznika także pozostał bez odpowiedzi.
A nowozelandzka prasa wciąż pisze o kłótniach miejscowych polityków na temat likwidacji skutków kataklizmu.