Pociąg z Berlina do odległego o ponad 329 km Wrocławia jedzie dzisiaj sześć godzin. Niewiele krócej od czasu, gdy w 1883 roku uruchomiono linię Berlin – Breslau.
Trochę mniej trwa podróż spóźniającym się notorycznie pociągiem z Warszawy, a ze stolicy Niemiec do Szczecina jedzie się ponad dwie godziny. I nie wygląda na to, aby coś miało się zmienić, bo Niemcy nie są zainteresowani rozbudową połączeń kolejowych z Polską.
– Nie ma woli politycznej – tłumaczy Michael Cramer, eurodeputowany Zielonych zajmujący się sprawami połączeń transgranicznych. Może to dziwić, bo nie zabrakło woli politycznej w rozwiązaniu wielu spraw polsko-niemieckich. Tak było w kwestii zwiększenia uprawnień dla niemieckiej Polonii, której Niemcy przyznali w gruncie rzeczy taki sam status jak uznanym mniejszościom narodowym.
Z infrastrukturą kolejową jest jednak inaczej. Zauważyli to niemieccy deputowani, którzy w niedawnej rezolucji Bundestagu z okazji 20-lecia traktatu polsko-niemieckiego wezwali rząd do rozbudowy połączeń kolejowych pomiędzy naszymi krajami, wymieniając połączenia Berlina ze Szczecinem, Warszawą i Wrocławiem. Mowa jest o tym także w deklaracji obu rządów z okazji rocznicy traktatu.
Jednak nic się nie dzieje. Michael Cramer jest przekonany, że wina leży po stronie Niemiec. Wszelkie próby Warszawy, aby zmienić ten stan rzeczy, napotykają milczenie po stronie niemieckiej. Nie ma więc nadal planów elektryfikacji 110 km odcinka linii kolejowej biegnącej na zachód od polskiej granicy w kierunku Drezna. Niemcy zobowiązali się do zrobienia tego już dawno i na tej podstawie polskie koleje zmodernizowały linię z Wrocławia do granicy. Istnieje uzasadniona obawa, że wielomilionowa inwestycja poszła na marne.