Opublikowane w środę, 28 listopada, roczne wyniki drugiego największego europejskiego touroperatora wzbudzały zrozumiałe zainteresowanie obserwatorów turystycznego rynku.
To, że firma ma poważne kłopoty wiadomo już od pewnego czasu (patrz też tekst: „Thomas Cook - gigant pod kuratelą" oraz „Thomas Cook – końca bankowej kurateli nie widać"). Mniej znana była natomiast obecna ich skala i ewentualne możliwości poprawy. Rynki ostrożnie obstawiały, że touroperator najgorsze ma już za sobą i zapewne dlatego kurs jego akcji stopniowo rósł od 15 - 17 pensów w okresie letnich wakacji do 24 pensów (czyli o około 50 procent) w przeddzień ogłoszenia rezultatów za 2011/2012 (rok obrotowy kończy się 30 września).
Wyniki okazały się jednak nieco gorsze niż przewidywał to tzw. konsens rynkowy, przy stosunkowo dużych obrotach przystąpiono więc do wyprzedaży akcji. Nie trwała ona jednak długo i choć początkowo ich wartość spadała o ponad 7 procent, to na koniec dnia były już na plusie. Później było już tylko lepiej i tydzień zakończono na poziomie 26 pensów, czyli ponad 8 procent powyżej poziomu z chwili ogłoszenia wyników.
Skąd wzięły się tak zróżnicowane reakcje inwestorów?
Pani prezes wietrzy
Rynki pozytywnie przyjęły nową prezes, Harriet Green, która objęła stanowisko 30 lipca i niemal od razu przystąpiła do energicznych działań i to w tych dziedzinach, na które zwyczajowo utyskiwała spora część analityków. Uważali oni bowiem, że dużym problemem tego szacownego biura podróży jest jego wyższe kierownictwo.