Banki jednak nie polubiły tej branży, tylko kierują się czystym racjonalizmem. Przez wiele lat w branży nieruchomości część hotelowa była na końcu. Liczyły się biura, mieszkania, powierzchnie komercyjne, nawet logistyczne. Wyniki ostatnich pięciu lat drastycznie zmieniły postrzeganie. Zwiększyło się średnie obłożenie w hotelach, co pokazało, że ten rynek jest wart grzechu. Może jeszcze nie jest dojrzały, ale nie jest obciążony takim ryzykiem jak parę lat temu.
Trzeba pilnować kosztów
Wróblewski zaznaczył, że dynamika przychodów już nie jest taka duża, a dynamika kosztów jest. Szewczykowski dodał, że kluczem do sukcesu tej branży jest zarządzanie kosztami i szeroko pojętymi zasobami ludzkimi. – Ta branża charakteryzuje się mocnym komponentem, którym są mury, ale ogromna część biznesu jest związana z emocjami i jakością dostarczanej usługi. To jest klucz. Dzisiaj świetny hotel z fatalną obsługą nie zadziała. Trochę słabszy hotel z fajną obsługą jest do uratowania – ocenił.
Żeby zdobyć pracowników, trzeba płacić coraz więcej. – Element finansowy jest jak matura, to musi być na odpowiednim poziomie. Ale, żeby kogoś zatrzymać dłużej, muszą być inne elementy. Jakaś równowaga w życiu zawodowym i prywatnym, perspektywy rozwoju kariery, dobra atmosfera w pracy, elastyczność, udział w projektach, które mają wpływ na prowadzony biznes, i tym podobne – wyliczał przedstawiciel Orbisu.
– Cieszę się, że nastał taki czas, że w końcu pracownik może czegoś wymagać. Czekałem na to bardzo długo. To procentuje, bo są coraz lepsi. Przewidywałem, że tak może być – dodał Grochowski.
Futoma zaznaczył, że ściągani pracownicy, np. z Filipin, są drożsi, ale nie ma wyboru. – Trzeba zapewnić wynagrodzenie takie jak polskiemu, a dodatkowo są koszty pozyskania, przelotu i zakwaterowania. Jak ktoś mówi o tanich pracownikach z zagranicy, to jest to mit. Są drożsi – mówił.
Współwłaściciel Zdrojowa Invest & Hotels podkreślił, że jeżeli się dobrze zarządza wynagrodzeniami i innymi aspektami, jak elastyczność czasu pracy, komfort pracy i jest się dobrym pracodawcą, ma się dobrą markę i dobry hotel, to można mieć pełną kadrę i zatrudnienie. – My jesteśmy takim przypadkiem. Jest bardzo ciężko, ale się da – stwierdził.
– Gdybym miał doradzać coś rządowi, to bym otworzył się mocno na Ukrainę. Oni chętnie by się osiedlili z całymi rodzinami. Podobna kultura, duże zaangażowanie w pracę. To w ogóle by nam podbiło cały rynek i gospodarkę – dodał Grochowski.
Leszek Mięczkowski, prezes Grupy Dobry Hotel, zauważył, że problemy zaczynają się na etapie wyboru lokalizacji, a potem realizacji inwestycji. – Największy kłopot mają ci, którzy przeinwestowali. Niestety, do niedawna, częstokroć swój udział w tym mieli doradcy hotelowi. Ostatnio rozmawiałem z inwestorem, który przyniósł mi biznesplan przygotowany przez doradcę. Wyszło mu, że w lokalizacji, w której ja zarządzam hotelem, średnia cena netto na pokój wzrośnie o 140 złotych, co mnie się nie udaje, ale wyniki, które generujemy, nie odbiegają mocno od średniej krajowej. Nieszczęście zaczynało się częstokroć, kiedy do inwestora, który sobie wymarzył hotel dla żony, przychodził doradca hotelowy i mówił, że to świetny pomysł.
Mięczkowski odwodził kiedyś od pomysłu budowania hotelu w Wieliczce. Takiego hotelu, jaki inwestor sobie wymarzył. – Widziałem biznesplan, który przewidywał cenę 120 euro netto bez śniadania i z ponad 80-procentowym obłożeniem. Przy takim biznesplanie wszystko się składa. Nie jestem przekonany, czy ten obiekt nie powstanie, bo ten pan bardzo chce go mieć. To jest największy kłopot, jeżeli hotel buduje nieprofesjonalista, który żyje z czegoś innego. Oczywiście nieprofesjonalista może wybudować hotel i nim dobrze zarządzać, pod warunkiem, że sam się będzie tym zajmował i poświęci na to czas. Kłopot zaczyna się, kiedy ktoś produkuje drzwi albo buty i wymyśli sobie, że postawi hotel i nie pilnuje kosztów. To podstawowa przyczyna większości kłopotów – tłumaczył Mięczkowski.
Goście debaty podali przykład inwestora, który zapłacił prawie 7 milionów złotych za sam projekt. Za to można już wybudować ekonomiczny hotel. Widzieli też salę do ćwiczeń, która miała nieco ponad 20 metrów kwadratowych, a sprzęt w tym malutkim pomieszczeniu kosztował kilkaset tysięcy złotych.
Grochowski zdradził, że w hotelach Arche już nie ma tak, że jest recepcja, kierownik, zastępca itd. Jest hotelarz i operacyjni pracownicy.
Kwiatkowski zajmuje się w firmie m.in. kontrolingiem. – Z grubych liczb od razu mogę powiedzieć, że tam, gdzie w szczególności warto się bardzo dokładnie zajmować zarządzaniem kosztami, żeby mieć efekt skali, to są ludzie. To jest procentowo największy komponent kosztów. To są dostawy materiałów, w szczególności gastronomii, szczególnie tam, gdzie są pełnoserwisowe obiekty z dużym zapleczem gastronomicznym i konferencyjnym.
Koncentrujmy się na pracownikach. U nas nie ma już etatów recepcjonisty czy kelnera. U nas są pracownicy operacyjni. Są to osoby, które mogą w każdej chwili stanąć na każdym stanowisku. To się dobrze sprawdza w sieciowym biznesowym hotelarstwie – tłumaczył.
Zaznaczył, że kiedy mówi się, że obiekt pięciogwiazdkowy jest ekskluzywny, to nie gwiazdki o tym decydują. – Hotelarstwo to są usługi, usługi to są ludzie. O poziomie usługi decydują ludzie. Dziś nie sprzedaje się gwiazdek, dziś sprzedaje się markę, pewną obietnicę, powtarzalność – mówił. – Paradoksalne jest to, że osoby o najniższej siatce wynagrodzeń, pracownicy frontowi, są kluczowi dla całego biznesu, niezależnie od standardu hotelu.
Sharing economy tak, ale na równych prawach
Mariusz Kubala przyznał, że takie firmy jak Airbnb będą podgryzały biznes hotelowy, ale są też rozszerzeniem rynku, bo powiększają ofertę. – Hotelarze nie boją się konkurencji, tylko żeby ona była na tych samych prawach – mówił. – Na wszystko znajdzie się dzisiaj klient. Tylko na ile ten klient, który jest dzisiaj u nas w hotelach, będzie chciał się przesiąść na apartament czy mieszkanie. Tymi apartamentami też ktoś zarządza. Tylko, czy ktoś jadący w podróż biznesową będzie chciał odbierać klucz o określonej godzinie po południu, bo jak nie, to będzie musiał dopłacić? – dodał.
Kubala ocenił, że hotelarstwo w Polsce ma przed sobą przyszłość. Wymaga to tylko mądrego inwestowania. – Dobrze zarządzane hotele dobrze położone dadzą sobie radę. Ale część hoteli za jakiś czas przestanie istnieć. Niektóre z nich nie mają prawa się utrzymać. Będą musiały być zamienione w coś innego – ocenił Kubala.
Kwiatkowski zaznaczył, że idea sharing economy jest taka, żeby uruchomić prywatne aktywa do dorobienia. Kłopot zaczyna się, kiedy z tej idei robi się czysty biznes.
– Musimy ustalić jakieś sensowne reguły gry. Potrzebne są wskaźniki, do poziomu których uznajemy, że to jest krótkotrwały wynajem, dodatkowy, okazjonalny i jeżeli ludzie chcą tak robić, to niech mają taką możliwość. Jednak powyżej pewnych wskaźników powinna być normalnie zarejestrowana działalność gospodarcza i z pełnymi konsekwencjami prowadzona działalność hotelowa – tłumaczył jako reprezentant Polskiej Izby Turystyki. – Wszystko jest dobrze, jak to się wszystko kręci. Zobaczymy, co się stanie, jak taki pierwszy apartament spłonie i ktoś zginie. Wtedy nagle wszyscy będą szukać odpowiedzialnego – dodał.
Futoma przyznał, że rynek zmienia się niesamowicie. – Smartfon totalnie zmienił w ostatnich 5–10 latach zachowanie klientów i tę branżę. Dzisiaj możemy sprawdzić w jednej chwili, ile kosztuje konkurencja, parę lat temu musieliśmy za to płacić ciężkie pieniądze. Wszystko się zmienia, nie wiemy, co będzie za cztery lata. Dopóki jest chęć podróżowania i zwiedzenia innych miejsc na świecie, to ta usługa będzie musiała być dostarczana. Mniejsi i duzi znajdą swoje miejsce – podsumował.