Ilaria Buitoni, wiceminister kultury i turystyki w trzech ostatnich rządach, proponuje, by przybysze na jeden dzień do najpiękniejszego miasta świata wykupywali bilety, które będą również ważne w jednym dowolnie wybranym publicznym muzeum lub galerii sztuki. Zwolniona ma być młodzież poniżej 25 lat. Sugestii co do ceny nie ma, ale włoskie media domyślają się, że może chodzić o 15–25 euro.
„Miasto umiera. Trzeba na gwałt znaleźć środki, by ratować wenecjan, Wenecję i jej zabytki" – tłumaczy pani Buitoni, a przyklaskują jej wenecjanie. Chodzi o podreperowanie stanu kasy miejskiej, ale też dobranie się do kieszeni tych, którzy zostawiać pieniędzy w hotelach, restauracjach czy muzeach miasta na wodzie nie chcą, czyli jednodniowych przybyszy.
Ich liczba dramatycznie wzrosła, od kiedy zaczęły w Wenecji cumować horrendalne, dużo większe od Titanica 16-pokładowe wycieczkowce z 3,5 tys. pasażerów każdy. Ci ludzie śpią i stołują się na statku. A bywa, że te wycieczkowce, jeszcze większe od słynnej „Costy Concordii", która wpadła na skałę u wybrzeży wyspy Giglio, jednego dnia wypluwają z siebie 35 tys. turystów. Poza tym coraz więcej turystów, również z powodu cen hoteli, przybywa do Wenecji na jeden dzień, często z własną wałówką.
W ubiegłym roku w weneckich hotelach spało 8,2 mln osób, a liczbę przybyszów na jeden dzień szacuje się na 25 mln (88,5 proc. turystów w Wenecji to obcokrajowcy). Z badań wynika, że szczególnie jednodniowy turysta unika muzeów i galerii sztuki.
Dla wielu Wenecja przekształca się już nawet nie w skansen, ale w Disneyland