Danuta Walewska: Dzisiaj Centre for Aviation, najpoważniejsza firma analityczna na światowym rynku lotniczym napisała, że pod koniec maja zbankrutuje większość linii lotniczych w Europie. Czy pańskim zdaniem to realny scenariusz?

Jacek Krawczyk: To bardzo nieodpowiedzialna prognoza i całkowity nonsens. Bez względu na to, jak sobie poszczególne linie lotnicze dawały radę, to dzisiaj problem jest wspólny, a trudności dotyczą wszystkich. I cierpią nie tylko linie lotnicze, ale cała branża lotnicza – jeśli bowiem linie lotnicze nie latają, to nie korzystają z lotnisk, nie zarabia również kontrola ruchu lotniczego. Tak więc wszyscy zostaną dotknięci bardzo poważnie.

CZYTAJ TEŻ: Eksperci: Większość linii lotniczych zbankrutuje w dwa miesiące

Co w takim razie można zrobić, żeby branży pomóc? Przecież jest tak źle, że nawet tak bogaci, jak Lufthansa, mówią o konieczności skorzystania z pomocy publicznej?

Dlatego muszą ulec korekcie unijne zasady udzielania tej pomocy. Trzeba do tego zagadnienia podejść bardzo rozsądnie, bo nie może być tak, że niektórzy przewoźnicy będą chcieli dzięki temu rozwiązać jakieś swoje stare problemy. Spójrzmy na Polskę: Lotnisko Chopina, które jest dzisiaj praktycznie puste, Polska Agencja Żeglugi powietrznej ma jeszcze jakieś szczątkowe rejsy do pokierowania. LOT wykonuje jedynie rejsy czarterowe, którymi przywozi pasażerów, którzy zostali za granicą, ale w tamtą stronę leci na pusto. Czyli wszyscy są pod ogromną presją, ponieważ muszą być w gotowości, a to kosztuje ogromne pieniądze. Dlatego państwa członkowskie muszą mieć prawo do wsparcia tego sektora. Inaczej być nie może.

Czy pana zdaniem Komisja Europejska poluzuje kryteria pomocy dla transportu lotniczego?

Musi, inaczej popełni kardynalny błąd. Bo dzisiaj mamy monstrualny problem. Jako przewodniczący Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego nie pozwolę, aby jakieś biurokratyczne względy wzięły górę. To byłoby nie do pomyślenia. Jestem głęboko przekonany, że taka reakcja nie będzie miała miejsca.

I nie wyobrażam sobie, aby nowe bardziej liberalne regulacje mógł zakwestionować komisarz do spraw konkurencji. Byłoby to absurdalne, a Komisja Europejska doskonale zdaje sobie sprawę, czym to grozi. Jeśli chcemy europejski rynek lotniczy oddać Chińczykom, to proszę bardzo. Byłaby to najskuteczniejsza droga i właśnie nadarza się okazja.

Trzeba przy tym pamiętać, że są kraje bogate i mniej zamożne i że możliwości wsparcia finansowego też są zróżnicowane. W związku z tym konieczne jest ujednolicenie kryteriów pomocy publicznej przez Unię Europejską, aby obecna konkurencyjność, po wygaśnięciu kryzysu, nie została zaburzona. Jeśli zostawimy problem wsparcia na poziomie narodowym, to kraje, które stać na udzielenie szczodrej pomocy, wesprą branżę lotniczą znacznie większymi kwotami niż pozostałe. Dlatego podejście europejskie jest jedynym rozsądnym.

LOT, który skorzystał z pomocy publicznej w 2013 roku przez dziesięć lat nie może ponownie po nie sięgnąć. Czy to oznacza, że gdyby państwo chciało wesprzeć LOT w nadzwyczajnej sytuacji, to nie będzie to możliwe? Czy te reguły nie mogą zostać poluzowane?

— Muszą być poluzowane. LOT wykonał pieczołowicie wszystkie swoje zobowiązania związane ze skorzystaniem z pomocy publicznej, a to, co się dzisiaj dzieje, nie ma żadnego związku z kondycją polskiego przewoźnika. Polski rynek lotniczy wspaniale się rozwija i dotyczy to zarówno LOT-u, jak i całego sektora. Teraz jednak nie ze swojej winy polski przewoźnik, tak jak i inne linie, przeżyje głęboką zapaść. To będzie lądowanie zdecydowanie awaryjne. A w czasie takiego lądowania wszystkie służby udzielają wsparcia. Podejście europejskie jest szansą, że zostaną wspólnie ustalone reguły tej pomocy. A już takie pomysły Brukseli, aby opodatkować lotnictwo, powinny trwale zostać wyrzucone do kosza.

Bo nikt nie pozwoli, żeby kluczowy element europejskiej infrastruktury transportowej przestał istnieć z powodu jakichś fanaberii Komisji Europejskiej. Prawo nie może być ślepe na to, co się wokół nas dzieje. Linie lotnicze nie mogą wozić powietrza chociażby tylko po to, aby utrzymać sloty, bądź przewozić w jedną stronę pasażerów na zlecenie rządów. W tej sytuacji także obciążanie ich kosztami „śladu węglowego” byłoby absurdem. To, że linie dzisiaj uziemiają połączenia, jest całkowicie zrozumiałe i nie wolno ich za to karać. A pomagać trzeba im jak najbardziej.

Jak pan sądzi, kiedy możemy usłyszeć jakiś sygnał z Brukseli, że jest gotowa na zmianę zasad pomocy publicznej?

W dużej mierze jest to uzależnione od samego środowiska, które przestanie ze sobą konkurować i wystąpi razem, bo interes jest wspólny. Przewoźnicy powinni sformułować swoje oczekiwania i przekazać je rządom. Wtedy cała sprawa ulegnie przyspieszeniu. Z mojego doświadczenia, tutaj w Brukseli,  wynika że jeśli kraje nie wywrą wspólnie presji, to ich problemy nie będą traktowane priorytetowo.