Sprawę prowadziła Prokuratura Rejonowa Warszawa Ochota. - Mężczyzna został oskarżony, że zawiadomił załogę o rzekomo znajdującym się na pokładzie ładunku wybuchowym, czym spowodował przymusowe lądowanie samolotu na lotnisku w Burgas w Bułgarii - poinformował rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej Michał Dziekański.

Jak dodał, mężczyzna podczas przesłuchania przez funkcjonariuszy bułgarskich zaprzeczał, że spowodował fałszywy alarm, ale przyznał się do tego przed polskim prokuratorem. Wyraził żal i skruchę oraz złożył wniosek o skazanie go na rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata, oraz grzywnę w kwocie 10 tysięcy złotych, a także podanie wyroku do publicznej wiadomości.

Ewentualny wyrok skazujący ułatwi operatorowi lotniczemu dochodzenia roszczeń z tytułu kosztów poniesionych w związku z przymusowym lądowaniem samolotu. Tuż po incydencie przedstawiciele linii Small Planet, którą podróżował mężczyzna, mówili że w grę wchodzi co najmniej 30 tysięcy euro.

Z relacji pasażerów samolotu lecącego z Warszawy do Hurghady wynikało, że ok. 60-letni mężczyzna był pod wpływem alkoholu. Jego "żart" zakończył się nie tylko przymusowym lądowaniem ale też akcją bułgarskiej policji. Samolot musiał zostać sprawdzony.