We środę Ryanair, który stał się już drugim po LOT-cie przewoźnikiem na polskim rynku, ogłosił nową promocję – siedem nowych kierunków z podwarszawskiego Modlina i bilety za złotówkę. W „złotówkową" cenę biletu włączone są już podatki i opłaty lotniskowe.
– Te bilety mogą ostatecznie okazać się bardzo drogie – ostrzega Magdalena Fijołek z serwisu rezerwacyjnego eSKY. pl. I wymienia listę dopłat, którymi obciążają pasażerów niskokosztowi przewoźnicy. Może się zdarzyć, że pechowy klient Wizzaira czy Ryanaira dopłaci do swojego biletu nawet tysiąc euro, czyli tyle, ile za bilet w klasie biznes w tradycyjnej linii lotniczej.
Dopłaty do biletów Ryanaira są tak skonstruowane, żeby pasażerowie nie musieli ich uiszczać – mówi „Rzeczpospolitej" Stephen McNamara z Ryanaira. – Zamiast tego jednak muszą honorować nasze zasady i warunki: podróżować bez bagażu, rejestrować się w sieci, drukować własne karty pokładowe.
Jeśli lecimy z niemowlęciem, w Ryanairze zapłacimy dodatkowo 20 euro. Jeśli oprócz torebki czy laptopa weźmiemy jeszcze jedną 15-kilogramową torbę, to w szczycie sezonu zapłacimy 100 euro, poza szczytem 80 euro. Torba cięższa o 5 kilogramów, czyli ważąca o 3 kilogramy mniej niż za darmo przewożona walizka u regularnych przewoźników, to wydatek nawet do 130 euro.
Najwięcej – bo 160 euro – zapłacimy za zmianę nazwiska na bilecie. – To wynika z „przedsiębiorczości" niektórych osób – tłumaczy Fijołek. - Zdarzało się, że podczas promocji masowo wykupowano najtańsze bilety i potem odsprzedawano je z zyskiem, zmieniając tylko nazwisko podróżującej osoby. Ryanair w ten sposób zabezpiecza się przed takimi praktykami.