Z poliglotą w kieszeni

Nowoczesna technologia i doskonalenie oprogramowania do tłumaczenia sprawią, że za kilka lat nie będziemy musieli uczyć się języków obcych. Na razie jednak nie rezygnujmy z tego

Publikacja: 08.09.2012 10:06

Z poliglotą w kieszeni

Foto: Fotorzepa, Filip Frydrykiewicz F.F. Filip Frydrykiewicz

Bezkresne morze piasku i niemiłosiernie palące słońce. Na pustyni mały punkcik – to namiot, a w nim dwie osoby w milczeniu raczą się gorącą, słodką herbatą. Między nimi leży małe urządzenie. Jedna osoba zaczyna mówić. Po chwili z urządzenia wydobywa się dźwięk. Jakieś słowa? Po usłyszeniu zdań druga osoba śmieje się i coś mówi. Po chwili z urządzenia wydobywa się głos – tym razem inny. Pierwsza osoba również zaczyna się śmiać.

Cóż takiego widzieliśmy? Dlaczego osoby się śmiały dopiero po usłyszeniu dźwięków wydobywających się z małego urządzenia? Czym w ogóle jest ten mały sprzęt? To po prostu elektroniczny translator z funkcją natychmiastowego tłumaczenia głosowego. Jest niewielki i umożliwia rozmowę w kilkuset językach.

Na razie takie urządzenie wciąż jest kwestią przyszłości. Mimo to osoby nieposiadające zdolności językowych nie są już skazane na kupowanie grubych słowników i przeróżnych rozmówek, z którymi udają się na wakacje, do egzotycznych nieraz miejsc.

Kalkulator, który tłumaczy

Od lat na rynku dostępne są tzw. translatory elektroniczne, przypominające swoim wyglądem tradycyjne kalkulatory. Wyposażone są w małą klawiaturę i wyświetlacz. Obok samego tłumaczenia bardzo często posiadają inne, nierzadko bardzo przydatne funkcje: budzik, kalkulator, przelicznik walut i miar, pokazują czas lokalny i strefowy, dają możliwość tworzenia notatek, zapisywania numerów telefonów, a także wzorów matematycznych, posiadają system zabezpieczania danych oraz blokadę przed dziećmi.

Oczywiście funkcja tłumaczenia jest najważniejsza. Istnieje wiele rodzajów translatorów elektronicznych, dlatego przed kupnem należy się zastanowić, jaki będzie dla nas najbardziej praktyczny. Najprostszymi urządzeniami tego typu są dwujęzyczne translatory, np. polsko-angielskie lub polsko-niemieckie. Ich oprogramowanie zawiera około 100 tys. słów. Bardziej zaawansowane modele obsługują do sześciu języków. One z kolei mają w swojej pamięci do 500 tys. haseł, w tym – co ważne – idiomy, terminy medyczne, techniczne, prawne i handlowe oraz często używane zwroty, również te slangowe. Nierzadko  posiadają również krótki kurs języka, zarys jego gramatyki, a nawet proste gry językowe.

Najbardziej zaawansowane translatory elektroniczne mają bardzo rozbudowane słowniki (nawet ponad 1 mln haseł), funkcję wprowadzania wyrazów głosem, natychmiastowe tłumaczenie zwrotne czy bardzo praktyczną możliwość rozbudowania słownika za pomocą kart pamięci MMC/SD, z innymi językami bądź  dodatkowym oprogramowaniem językowym.

Należy jednak pamiętać, że translator elektroniczny zastępuje jedynie słownik czy rozmówki i umożliwia w miarę bezproblemową komunikację z osobą niemówiącą w naszym języku. Główną wadą tego typu urządzeń jest przede wszystkim fakt, że nie potrafią one przetłumaczyć w ten sam sposób tego samego tekstu na różne języki, co często prowadzi do zupełnie niezrozumiałych wyników tłumaczenia. Do funkcji niejęzykowych, ale ułatwiających korzystanie należą kolorowe wyświetlacze czy dotykowy ekran.

Długopis zamówi ci obiad

Innym rodzajem translatorów są skanery z możliwością tłumaczenia tekstu. Kształtem najczęściej przypominają grube długopisy bądź piloty z małym wyświetlaczem. Urządzenia tego typu potrafią samodzielnie dzielić wyrazy, rozpoznać różne rodzaje czcionek, skanować tekst od lewej do prawej i od prawej do lewej, zwykle obsługują kilka języków, często także wyposażone są w lektora bądź syntezator mowy. Można oczywiście do nich wprowadzać własny tekst.

Taki tłumacz nie tylko zatem zeskanuje książkę lub inny materiał drukowany, ale także może bardzo ułatwić choćby zamówienie obiadu czy kolacji w momencie, gdy znajdziemy się w zagranicznej restauracji, a dania zawarte w menu z niczym nam się nie kojarzą.

Oczywiście wraz z rozwojem Internetu i dzięki coraz łatwiejszemu do niego dostępowi, a także wraz z pojawieniem się na rynku nowoczesnych smartfonów i tabletów nie jesteśmy już zupełnie skazani na elektroniczne translatory.

Wystarczy wejść do sieci i skorzystać np. z bardzo popularnego translatora Google, któremu oczywiście daleko jest do doskonałości, jednakże tak „na szybko" może okazać się nieocenioną pomocą.

W tablecie i smartfonie

Posiadacze smartfonów i tabletów działających pod systemem Android mogą ściągnąć aplikację Tłumacz Google dla Androida, która nie dość, że tłumaczy tekst na 64 języki, to jeszcze umożliwia tłumaczenie przez głosowe wprowadzanie tekstu zamiast wpisywania (działa w 17 językach), odsłuchiwanie tłumaczeń czytanych na głos (w 40 językach) oraz komunikowanie się przy użyciu tłumaczeń w trybie konwersacji (14 języków).

Należy jednak pamiętać, że ta ostatnia funkcja jest w fazie wczesnych testów, czyli w tzw. wersji alpha (jest to często spotykana terminologia opisująca zaawansowanie prac nad danym programem komputerowym; po wersji alpha pojawia się beta, następnie zwykle tzw. release candidate i dopiero wersja oznaczona numerem 1.0, czyli już spełniająca wszystkie założenia programistów). Mimo wczesnego stadium tłumacz Google dla Androida dobrze sprawdza się w przypadku par języków takich jak angielski i hiszpański (można np. dogadać się w sklepie). Jeżeli chodzi o język polski, to program radzi sobie coraz lepiej.

– Jeszcze 10 lat temu nikomu nie wydawało się możliwe uzyskanie komputerowego rozpoznawania mowy i tłumaczenia na poziomie, którym dzisiaj dysponujemy – mówi Pedro Moreno, specjalista od rozpoznawania mowy, pracujący dla Google. – Telefony mają coraz większą moc obliczeniową, więc bez połączenia z Internetem będą mogły zaoferować pracę w ograniczonym zakresie. Jeśli znajdziemy się w zasięgu połączenia internetowego, to skorzystamy wtedy z chmury (zestawu aplikacji dostępnych na serwerach w sieci, a nie na smartfonie, tablecie, komputerze itp., które wykonują obliczenia zamiast naszego urządzenia – przyp. red.), która jest bardziej niezawodna i dokładna.

Firma z Mountain View nie ukrywa, że jej celem jest stworzenie uniwersalnego tłumacza, który będzie się mieścił w kieszeni.

Kiedy tłumacz doskonały?

Wydawałoby się, że właściwie stoimy u progu stworzenia idealnego elektronicznego tłumacza, który za nas przełoży tomik poezji, porozmawia w sklepie lub odbędzie niezobowiązującą rozmowę na temat choćby fizyki kwantowej. Niestety, droga do tego jest jeszcze daleka.

– W ciągu ostatnich lat nastąpiła zmiana w pracy ze sztuczną inteligencją i programami uczącymi się. Zamiast implementacji stałych reguł stosujemy systemy oparte na statystyce. W ich przypadku nie próbujemy zrozumieć, jak ludzie rozpoznają mowę albo jak ludzki mózg dokonuje tłumaczenia, ale bazujemy na ogromnej liczbie danych statystycznych – opowiada Pedro Moreno.

Systemy rozpoznawania mowy składają się z trzech głównych komponentów. Pierwszy z nich możemy nazwać słownikiem. Mówi on o tym, jak słowa rozkładają się na fonemy. Kolejny element to model językowy. Definiuje on prawdopodobieństwo, z jakim może wystąpić dana sekwencja słów. Dzięki niemu wiadomo, że niektóre są bardzo prawdopodobne, a inne nie mają sensu. Trzeci komponent to model akustyczny, który łączy fonemy z rzeczywistymi dźwiękami.

Wszystko też zależy od reguł rządzących danym językiem.

W przypadku języków takich jak np. angielski, francuski czy hiszpański sprawa jest o tyle prostsza, że są to języki, które np. nie posiadają deklinacji, a co za tym idzie –  szyk wyrazów w zdaniu jest w miarę niezmienny. Z kolei np. język polski jest o wiele bardziej elastyczny pod tym względem, w zdaniu „Ala ma kota" każdy wyraz można przestawić, zachowując znaczenie, choć może, ale nie musi, zmienić się wtedy nacisk na to, co chcemy powiedzieć. Czyli dochodzą tu kwestie takie jak kontekst wypowiedzi, odcień semantyczny, nie mówiąc już o zwrotach frazeologicznych czy idiomach, z którymi często sobie nie radzą prostsze programy działające na zasadzie tłumaczenia automatycznego (inaczej: maszynowego).

Co ciekawe, zawodowi tłumacze korzystają z innego rodzaju elektronicznej pomocy, tzw. programów CAT (z ang. computer-assisted translation), czyli tłumaczenia wspomaganego komputerowo za pomocą specjalnego oprogramowania. Innymi słowy, tłumacz sam tworzy własną bazę językową w specjalnym programie.

– Nie widzę na razie szans, by tego typu translatory wyparły z rynku żywych tłumaczy – mówi Magdalena Barkowska, tłumacz języka angielskiego i hiszpańskiego. – Takie urządzenia i programy tłumaczące nie są w stanie choćby wychwycić kontekstu ani poprawnie wskazać wyrazów bliskoznacznych.

Mimo postępów w pracach nad sztuczną inteligencją, syntezatorami mowy czy coraz bardziej zaawansowanymi algorytmami do tłumaczenia translatory jeszcze długo pozostaną jedynie pomocniczym, choć niezwykle praktycznym narzędziem. I nic na razie nie zastąpi człowieka.

Translatory i aplikacje

Na polskim rynku dostępnych jest wiele modeli translatorów elektronicznych. Ich ceny wahają się od 100 do nawet 1,5 tys. zł. Najbardziej znane firmy produkujące tego typu sprzęt to Ectaco, Partner, Techland, Franklin, Language Teatcher, Zibi, Vector i XT Home. Z kolei translatory elektroniczne z możliwością skanowania tekstu to domena firmy Wizcom Technologies. Istnieje również wiele aplikacji dostępnych na smartfony i tablety, które działają pod systemami Android i iOS. Niektóre z nich są darmowe, za inne trzeba zapłacić do kilkudziesięciu złotych.

Bezkresne morze piasku i niemiłosiernie palące słońce. Na pustyni mały punkcik – to namiot, a w nim dwie osoby w milczeniu raczą się gorącą, słodką herbatą. Między nimi leży małe urządzenie. Jedna osoba zaczyna mówić. Po chwili z urządzenia wydobywa się dźwięk. Jakieś słowa? Po usłyszeniu zdań druga osoba śmieje się i coś mówi. Po chwili z urządzenia wydobywa się głos – tym razem inny. Pierwsza osoba również zaczyna się śmiać.

Pozostało 94% artykułu
Zanim Wyjedziesz
Wielkie Muzeum Egipskie otwarte. Na razie na próbę
Turystyka
Nie tylko Energylandia. Przewodnik po parkach rozrywki w Polsce
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: W Grecji Mitsis nie do pobicia
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017 pomaga w pracy agenta
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: „Strelicje" pokonały „Ślicznotkę"
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska