Ceny biletów lotniczych spadają od kilku lat, a ruch lotniczy w Polsce rośnie w tempie ok. 10 procent rocznie, co lokuje nas w grupie najbardziej dynamicznie rozwijających się rynków w Europie. Znacznie gorzej wyglądają statystyki w przeliczeniu na jednego mieszkańca – jesteśmy praktycznie na końcu europejskiego rankingu najczęściej latających nacji.
Według Eurostatu statystyczny Polak odbył w 2016 roku 0,81 podróży lotniczej. Częściej latają Węgrzy, Litwini, Łotysze, a nawet Bułgarzy. Słabiej jest tylko na Słowacji, bo tam na statystycznego obywatela przypada zaledwie 0,4 podróży. Tyle że nie uwzględnia to faktu, że dla Słowaków rolę portu centralnego odgrywa wiedeńskie lotnisko Schwechat, skąd jest znacznie więcej połączeń niż z Bratysławy. I w ten sposób nabijają statystyki Austriakom.
Nie sprawdza się również argument, że Polacy są zbyt biedni, żeby porywać się na podróże lotnicze. Mniej od Polaków zarabiają np. Bułgarzy – wynagrodzenie minimalne według Eurostatu wynosi tam 235 euro miesięcznie, na Litwie i Łotwie po 380 euro, ok. 400 euro na Węgrzech, w Czechach i Chorwacji, tymczasem w Polsce sięga ono już 453 euro. To jednak nadal mniej, niż mają zagwarantowane pracownicy w krajach zachodniej Europy.
– Pomimo wzrostu liczby pasażerów na polskich lotniskach, statystyczny Polak lata mniej niż raz na rok. Przede wszystkim to efekt niskiej bazy, z jakiej startowaliśmy 13 lat temu przed wejściem do Unii Europejskiej. Tak jak daleko nam do unijnej średniej pod względem zarobków, tak i pod względem częstotliwości podróżowania wciąż mamy wiele do zrobienia – mówi ekspert lotniczy Dominik Sipiński.
Jego zdaniem, gdy Polska stała się częścią unijnego lotnictwa, najwięksi gracze byli już mocno osadzeni na swoich pozycjach i do dzisiaj ich nie oddają. – Dlatego mimo wzrostu liczby pasażerów, Polsce jest i będzie bardzo trudno odebrać pozycję lotniczego hubu Niemcom, Holandii czy Wielkiej Brytanii, i nie zmieni tego Brexit. Inaczej mówiąc, polska oferta nadal jest dość uboga – dodaje Dominik Sipiński.