Dubaj - kraina naj

Najludniejsze miasto Zjednoczonych Emiratów Arabskich chce zostać imperium turystycznym, nie oglądając się ani na koszty, ani na środowisko naturalne. I niewykluczone, że bijąc kolejne rekordy, osiągnie swój cel

Publikacja: 24.01.2016 10:56

Dubaj - kraina naj

Foto: Bloomberg

Księgi rekordów Guinnessa, zazwyczaj nie traktuje się szczególnie poważnie. Ot, spis rozmaitych, często abstrakcyjnych osiągnięć, rzadko wpływających na losy świata. No bo jaką moc sprawczą ma największy hamburger czy najdłuższy skok świnki morskiej? Co innego w Dubaju. Niezliczona liczba periodyków, publikacji i internetowych stron poświęconych Guinnessowi, a także prób zwyciężenia w jego kolejnych kategoriach sugerują, że miasto jest zdeterminowane, by nieustannie zadziwiać glob swoimi możliwościami. I jest z tego autentycznie dumne.

Przykłady? Najwyższy na świecie budynek – ponad 800-metrowa Burdż Chalifa – i największa na nim noworoczna dekoracja w technologii LED (ponad 11 tys. światełek). Największe lotnisko na świecie, które w tym roku prześcignęło londyńskie Heathrow, i najszybszy przyrost turystów. Najdłuższe (2,25 km) na świecie graffiti i największa liczba różnych marek aut biorących udział w paradzie samochodowej. Najdłuższy (5,5 km) złoty łańcuch stworzony w tym roku z okazji 20. rocznicy największego festiwalu zakupów i najdłuższy (5 km) welon panny młodej, pokazany na targach ślubnych Sharjah. Najwięcej (300) nurków, którzy zgłosili się na ochotnika, by sprzątać dno morza, i najdroższa (ok. 91 mln złotych) transakcja zakupu nieruchomości na aukcji internetowej.

Osiągnięcia, choć ich waga skrajnie różna, imponujące. Nie bez powodu. Dubajowi marzy się, by stać się pierwszym i najważniejszym kierunkiem turystycznym. Sprzyjają mu kłopoty konkurencji; dręczone dokonywanymi przez ekstremistów zamachami Egipt czy Tunezja coraz częściej odstraszają turystów. W przeciwieństwie do Azji Południowo-Wschodniej Dubaj nie jest narażony na tsunami czy – jak ostatnio w Indonezji – klęski ekologiczne.

Z kolei pozostałe najpopularniejsze kierunki wyjazdów, głównie państwa basenu Morza Śródziemnego, uzależnione są od sezonu, a ten już od października jest martwy. Ciepły przez cały rok Dubaj wygrywa także dzięki lokalizacji – leży relatywnie blisko świata zachodniego – zaledwie pięć godzin samolotem z Europy, co nawet wyjazd na długi weekend czyni sensownym. Jeśli dodać stabilność polityczną, rozkwit gospodarczy i liberalne, jak na kraj islamski, podejście do innych kultur czy religii, z takim piarem ma wszelkie szanse na sukces.

Miasto Dubailanderów

Skąd w ogóle wziął się Dubaj? Przecież głośno o nim zaledwie od kilku lat. Nic dziwnego. Jeszcze w latach 60. XX wieku był pustynną dziurą liczącą 40 tys. mieszkańców. Dziś to globalna metropolia sięgająca 2,5 mln obywateli, co sugerowałoby, że choć może Rzymu nie zbudowano w jeden dzień, to już przy najludniejszym mieście Zjednoczonych Emiratów Arabskich można by się zastanawiać. Tereny te długo pozostawały pod protektoratem brytyjskim i ich zjednoczenie nastąpiło dopiero w 1971 roku. Jak w książce „History of Future Cities" (Historia miast przyszłości) pisze amerykański urbanista i historyk Daniel Brook, kołem zamachowym rozwoju Dubaju było dążenie ówczesnych władz do lotniczego połączenia go z innymi ośrodkami regionu i rozreklamowanie jako najbardziej liberalnego miasta Zatoki Perskiej.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zamożni Saudowie i Irańczycy zaczęli wpadać tu na zakupy zakazanych u siebie towarów i zaznawać równie, jeśli nie bardziej, zakazanych w swoich ojczyznach rozrywek i uciech. U progu lat 90. dołączyli do nich mieszkańcy ZSRR, ogałacając sklepy Dubaju z wszelkich dających się sprzedać na czarnym rynku upadającego imperium towarów. Pod koniec XX wieku regularne połączenia z Europą Zachodnią dały miastu przypływ kolejnych tysięcy gości, ale też i ekspatów. Przyjazna inwestorom i – ogólnie – biznesowi polityka dubajskich władz, zasada szanowania odrębności kulturowej (normy obowiązujące hotele w wielu aspektach przypominają regułę eksterytorialności, z piciem alkoholu czy tajemnicami alkowy włącznie) i nieopodatkowane (do dziś) pensje sprawiły, że już w 1995 roku w emiracie mieszkało 20 tysięcy Brytyjczyków.

Jak pisze Brook, była to pierwsza fala „Dubailanderów" zwiastująca prawdziwy zalew miasta światowej klasy konsultantami, bankierami czy architektami, którym wkrótce potrzebni byli lekarze, prawnicy, fryzjerzy, a następnie gosposie, ogrodnicy, kucharze. Przy tym wszystkim Dubaj pozostawał ostoją stabilności w stosunkowo bogatym, lecz wybuchowym regionie. Co ciekawe, atak na Amerykę 11 września 2001 nie tylko nie zakłócił tego spokoju, ale spowodował gwałtowny wzrost zaufania do emiratu. Przy kryzysie politycznym na świecie, wojnie w Afganistanie i Iraku, wzroście cen ropy, który podkopał gospodarki takich krajów jak Indie, bezpieczny Dubaj stał się logicznym miejscem do inwestowania dla całego regionu.

Reszta świata, wstrzemięźliwa po zawaleniu się wież World Trade Centre, została skuszona przez panującego wówczas szejka Mohammeda dekretem, w myśl którego obcokrajowcy mogli nabywać ziemie i nieruchomości. Pierwsi na zakupy ruszyli Libańczycy, przestraszeni wizją kolejnej wojny domowej w swojej ojczyźnie, następnie hinduscy bogacze, zmęczeni codziennie oglądaną w Indiach biedą sięgającą schodów ich pałaców w Delhi czy Kalkucie, a po nich – rosyjscy oligarchowie zabezpieczający, delikatnie mówiąc, swój majątek i płacący dubajczykom dziesiątki milionów w nowiutkich 20-dolarówkach.

Na all-inclusive się nie zarabia

Dubaj stał się najszybciej rozwijającą się metropolią globu, swoistym, jak pisze Daniel Brook, „SimCity", tyle że w realu, niczym za magicznym przyciśnięciem klawisza enter. Między 2002 a 2008 r. liczba ludności podwoiła się, a w mieście rozpoczęto tyle projektów budowy, ile w 13-krotnie większym Szanghaju. Rozwój portu, utworzenie parków technologicznych, błyskawiczne zapełnienie się sennego niegdyś krajobrazu setką wieżowców (tak, Dubaj dzierży dziś także i ten światowy rekord) czy rozwój mediów (biura otworzyły tu BBC, CNN czy Reuters) sprawiły, że władze mogły już spokojnie się zająć, nazwijmy to lajfstajlowym wymiarem Dubaju.

Zrobiły to jednak na swoich warunkach. Skoro Dubaj od dekad ściągał najdroższych specjalistów i najlepszych ekspertów, to czemu nie miałby zawalczyć o najbogatszych turystów? W przeliczeniu na liczbę mieszkańców liczba luksusowych hoteli bije pozostałe miasta globu na głowę. Można wybierać między słynnym Burdż al-Arab, hotelem w kształcie żagla, nazywanym jedynym siedmiogwiazdkowcem, hotelem Armaniego w wieżowcu Budż Chalifa, legendarnym Shangri-La, wyglądającym na fatamorganę Quasr Al Sarab na dziewiczych piaskach czy gigantycznym – największym na Bliskim Wschodzie – Atlantisem położonym na czubku sztucznie usypanej wyspy w kształcie palmy. Podobnie jak ponad 600 (!) innych dubajskich hoteli to obiekty z zasadami. Podstawowa, co w kontekście turystycznych ambicji emiratu zabrzmi dość dziwnie, to brak all-inclusive, czyli pakietu z nielimitowanymi posiłkami i atrakcjami.

Już samo słowo pakiet brzmi tanio – krzywi się Serge Zaalof, dyrektor generalny hotelu Atlantis. Jego zdaniem format all-inclusive nie służy miastu, bo na takich formach turystyki po prostu nic nie zarabia. – Gdy byłem szefem hotelu na Jamajce, w deszczowe dni podstawiałem pod hotel darmowe autokary, by wypchnąć gości z hotelu i by pojechali chociaż na zakupy. Traciłem przecież na tym, że więcej u mnie jedli i pili, skoro i tak z góry mieli wszystko opłacone. Przy braku all-inclusive natomiast trzeba robić wszystko, by gości zatrzymać u siebie – tłumaczy mi Zaalof. Owe „wszystko" to w wypadku jego hotelu prawie kilometrowa plaża, baseny, spa, korty tenisowe, kilkadziesiąt restauracji, w tym nagradzane gwiazdkami Michellina Nobu, Ronda Locatelli czy lokal Gordona Ramseya oraz bary, dyskoteki i koncerty (Atlantis w 2008 roku otwierała sama Kylie Minogue, zgarniając podobno 3,5 mln dolarów).

A także aquapark, delfinarium, liczące 65 tysięcy ryb akwarium z możliwością nurkowania i pomniejsze atrakcje, jak możliwość karmienia rekinów i płaszczek (wypróbowałem, przyklejają się do nóg i są mocno namolne) czy zwiedzenia szpitala dla ryb, w którym niedomagające osobniki wracają do zdrowia. Hotel zatrudnia łącznie nawet dziesiątki tysięcy pracowników. Nic dziwnego, zważywszy, że dysponuje 1539 pokojami i kosztem 1,4 miliarda dolarów buduje właśnie drugą część, z apartamentami na sprzedaż.

Ceny? Zależy od sezonu i pokoju. Serge Zaalof zdradza, że najtaniej jest po 10 stycznia, gdy Rosjanom kończy się noworoczny urlop, i latem, przy jednak dość ekstremalnych temperaturach sięgających 45 stopni. Nadal jednak to wydatek kilkuset złotych za noc. W przypadku pokoju standardowego, oczywiście, bo najdroższy, ponad 900-metrowy apartament królewski kosztuje, niestety, około 100 tysięcy złotych za noc. Taniej, bo za 30 tysięcy, można wynająć trzypoziomowe lokum z podwodną sypialnią, z taflą akwarium zamiast okien. Dubaj pozostaje więc dość drogi. Na pocieszenie – ceny taksówek i metra są podobne do tych w Warszawie. Z tą różnicą, że metro w Dubaju ma wagony dwóch klas – zwykłą i VIP-owską.

Małysz na wielbłądzie

Ze względu na warunki pogodowe (przyjemnie zrobiło się dopiero teraz; w grudniu temperatura osiąga 22 stopnie i do kwietnia pozostaje znośna) i chaotyczną, ale też podyktowaną temperaturami i tanią ropą naftową, urbanistykę (w skrócie: trzeba zapomnieć o spacerach, bo to miasto dla samochodów) hotele skupiają większość turystycznych atrakcji. Chyba że są zbyt małe. Żaden z nich nie pomieści przecież skoczni narciarskiej. Dlatego powstała na... środku pustyni. Schłodzone do minus czterech stopni Ski Dubai to nie tylko 400-metrowy tor, hotel, budynki mieszkalne (najwyższy ma 711 m), lecz także 400-metrowa tańcząca fontanna, marina i kolonia pingwinów. To dopiero początek, do 2020 roku bowiem, kosztem 25 miliardów złotych, szykowana jest rozbudowa kompleksu.

Trudno też wyobrazić sobie ulokowanie w hotelu The Dubai Mall centrum handlowego o powierzchni 1,1 km kw. (dla porównania, największe w Polsce, łódzka Manufaktura, jest dziesięciokrotnie mniejsze). Tu jeśli nie ma butiku jakiejś marki, to najprawdopodobniej ona nie istnieje. Dla zwykłego turysty obiekt o takiej kubaturze jest wręcz opresyjny. Ja uciekłem z niego po kwadransie, ale zakupoholicy będą zachwyceni. 1200 sklepów – od H&M czy polskiego Inglota po Diora i Givenchy, 200 barów i restauracji, kino na 2,8 tysiąca miejsc i lodowisko wielkości stadionu olimpijskiego przyciągnęły w ubiegłym roku 80 milionów klientów. Zważywszy, że jest jednym z 80 centrów handlowych w mieście, nie dziwi, że Dubaj reklamuje się jako światowa stolica zakupów.

Na razie jest druga po Londynie, ale słynny Dubai Shopping Festival, którego najbliższa edycja potrwa od Nowego Roku do 1 lutego, ze względu na liczne atrakcje, pokazy i obniżki sięgające nawet 75 procent może Londynowi odebrać pierwszeństwo. W poprzedniej edycji kusił między innymi loterią, w której można było wygrać równowartość 350 tysięcy złotych – w sam raz na zakupy z iście dubajskim rozmachem. Poza sezonem emirat także oferuje ekstrawaganckie przeżycia entuzjastom; przykładem ubiegłoroczny pokaz mody Chanel zrealizowany na usypanej wyłącznie do tego celu wyspie. Koszt przedsięwzięcia – prawie 2 mln dolarów.

Na potrzeby turystów i ekspatów powstała też dzielnica artystyczna na wzór dawnych poprzemysłowych terenów w miastach zachodniej Europy. O ile jednak w Manchesterze, Berlinie czy Łodzi skuszeni niskimi czynszami artyści oddolnie adaptują zdegradowaną przestrzeń, o tyle Dubai Design District zbudowano od podstaw, od razu z małymi warsztatami, pracowniami, sklepami i przestrzenią na – jak zachwala deweloper – „inspirujące i kreatywne wydarzenia, typowe dla Nowego Jorku czy Mediolanu". Efekt? Właściwie każdy tydzień upływa w Dubaju pod znakiem innych, ale za każdym razem globalnych w swojej skali imprez – festiwale designu, architektury, sztuki należą do najciekawszych na świecie. W najbliższych dniach zaś rozpoczną się też festiwale tańca, literatury i animacji, a po koncertach Texas, Ellie Goulding i Take That dubajczycy czekają teraz na Davida Guettę i Ritę Orę. Choć władze Dubaju bywają czasem uparte i, dla przykładu, w grudniu nie wpuściły do kraju obywatela Niemiec ze względu na jego liczne kolczyki i ozdoby, choć przyjechał na imprezę tematyczną poświęconą cyrkowi i burlesce, w mieście funkcjonuje też blisko setka awangardowych nierzadko galerii i muzeów.

Nie wszystko złoto

Oczywiście także w Dubaju sprawdza się zasada, że nie wszystko złoto, co się świeci. Emirat jest notorycznie krytykowany za łamanie praw człowieka, głównie za wyzysk taniej siły roboczej z biednych krajów Azji, dyskryminację kobiet, cenzurę i brutalność policji. Szkodzi mu też własna gigantomania. Zaprojektowany na wzór mapy świata archipelag sztucznych wysp The World przekroczył możliwości nawet najbogatszych inwestorów. Tworzony od 2003 roku nadal jest nieukończony, a większość wysp – niezabudowana i niezamieszkała.

Bezpowrotnie zostało za to zniszczone na tym terenie środowisko naturalne, do którego w Dubaju podchodzi się ze zdumiewającą nonszalancją. To największa bolączka emiratu. Kraj ma jedne z najniższych zasobów wody pitnej na świecie, a w jej zużyciu plasuje się w czołówce. Co więcej, kraje Zatoki Perskiej stoją przed realnym niebezpieczeństwem ekologicznej zagłady. Już teraz temperatury latem są niebezpieczne dla zdrowia mieszkańców, jednak ich wzrost, wraz ze wzrostem wilgotności powietrza, może być zabójczy. To tak zwana temperatura mokrego termometru, warunkująca umiejętność chłodzenia organizmu za pomocą pocenia się. Periodyk „Nature Climate Change" w głośnym raporcie sprzed miesiąca ostrzega, że do końca wieku mieszkańcy Dubaju, podobnie jak Kataru czy wybrzeża Iranu, po prostu umrą z przegrzania. Zdaniem najbardziej pesymistycznych naukowców oznacza to, że Dubaj to zabawa jeszcze na 50 – 70 lat.

Nawet jeśli miałby to być bal na „Titanicu", turystyka ma w Dubaju coraz większe znaczenie. W 2020, kiedy miasto gościć będzie Światową Wystawę Expo, spodziewanych jest 20 milionów przybyszów, którzy – wedle szacunków władz – mogą zostawić 82 mld dol. Jeśli tak się stanie, prześcigną Londyn i Paryż, obecnie dwa najpopularniejsze miasta na świecie, odwiedzane średnio przez 16 mln turystów rocznie.

Michał Zaczyński z Dubaju

Księgi rekordów Guinnessa, zazwyczaj nie traktuje się szczególnie poważnie. Ot, spis rozmaitych, często abstrakcyjnych osiągnięć, rzadko wpływających na losy świata. No bo jaką moc sprawczą ma największy hamburger czy najdłuższy skok świnki morskiej? Co innego w Dubaju. Niezliczona liczba periodyków, publikacji i internetowych stron poświęconych Guinnessowi, a także prób zwyciężenia w jego kolejnych kategoriach sugerują, że miasto jest zdeterminowane, by nieustannie zadziwiać glob swoimi możliwościami. I jest z tego autentycznie dumne.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: W Grecji Mitsis nie do pobicia
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017 pomaga w pracy agenta
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: „Strelicje" pokonały „Ślicznotkę"
Turystyka
Turcy mają nowy pomysł na all inclusive
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Turystyka
Włoskie sklepiki bez mafijnych pamiątek