Które linie lotnicze karmią najlepiej

Podczas podróży samolotem, zwłaszcza na dłuższych trasach ma się ochotę coś zjeść. Ten głód wzmaga się także z powodu zazwyczaj znacznie ponad godzinnego oczekiwania w porcie i horrendalnych cen w lotniskowych restauracjach

Publikacja: 26.08.2013 09:07

Linie lotnicze starają się poprawiać jakość jedzenia na pokładach. Na przeszkodzie stoją m.in. koszt

Linie lotnicze starają się poprawiać jakość jedzenia na pokładach. Na przeszkodzie stoją m.in. koszty i wymogi bezpieczeństwa

Foto: 123RF

Długi czas czekania na wejście do samolotu przy standardowej procedurze – jeszcze rozciągnięty, jeśli mamy do czynienia z przesiadką – sprawia, że większość pasażerów z nadzieją czeka, by zobaczyć, co dostanie do jedzenia na pokładzie.

Najczęściej wtedy przychodzi głębokie rozczarowanie. Czasami tak głębokie, że nie jedzą wcale. W końcu nawet 12-godzinny post, zwłaszcza na wysokości ponad 10 tys. m dobrze zrobi. Poza tym zawsze może znaleźć się jakaś przygotowana zawczasu bułka.

Winne receptory

Dietetycy twierdzą, że najczęściej taki sobie smak lotniczych posiłków jest winą naszych receptorów smaku, które na wysokości zupełnie inaczej odbierają wszelkie doznania. A przy tym potrawy zwłaszcza podczas długich lotów muszą być bezpieczne, stąd brak w nich kontrowersyjnych składników mogących spowodować jakiekolwiek zaburzenia żołądkowe.

Najczęściej taki sobie smak lotniczych posiłków jest efektem innego odbierania smaków na dużej wysokości przez nasze receptory

W klasie ekonomicznej linie nie rozpieszczają pasażerów. Najczęściej na długich trasach mają oni do wyboru kurczaka z ryżem albo rozgotowany makaron z niewyraźnym sosem. Zresztą takie dania trafiają się i w wyższych klasach podróży.

Czy tak być musi? Niekoniecznie. Bo choćby piure z ziemniaków z chrzanem albo z selerem, podawane w szwajcarskim Swissie, jest warte powtórzenia w kuchni domowej. Podobnie jak salsa z mango, której przygotowanie do perfekcji opanowali kucharze British Airways. To przystawka z jedną jumbo-krewetką – delicja!

A jeszcze nalewana z termosu zupa marchwiowo-imbirowa na pokładach afrykańskich linii SAA czy cała polędwica wołowa, która wyjeżdżała na drewnianej desce na pokładach Austrian Airlines...

Kilka lat temu dyżurnym posiłkiem na pokładach Aerofłotu był zimny kurczak, tak oszczędnie przyrządzany, że pod pachami był najczęściej zupełnie surowy. Ale schodził, mimo że był podawany z także zimnym, więc twardym, ryżem. Serwujące go panie były jednak tak zdecydowane, że pasażerowie obawiali się odmówić.

Dziś z pokładów Aerofłotu ta klasyczna „aeroptica" zniknęła, ale smak jedzenia poprawił się niewiele – dorównując zaledwie dolnej średniej na rynku.

I mimo że – sądząc po zamiłowaniu Francuzów do kuchni – najlepszych potraw należałoby oczekiwać w Air France, to zdecydowanie zjemy je w samolotach wylatujących z Południowo-Wschodniej Azji. Wtedy wszystko jest przygotowane przez znawców tej kuchni. Doskonałe curry, mięso z przyprawami, potrawy wegetariańskie. To ma zapach i smak. I to nie tylko w klasie biznes.

Natomiast pasażerowie klasy biznes Lufthansy zawsze czekają na listopad, bo wtedy podczas lotów z Frankfurtu i Monachium podawana jest tradycyjnie gęś. A policzki wołowe – na pokładzie airbusa 380 tej samej linii na trasie Pekin–Frankfurt. Kolejny strzał w dziesiątkę. Czyli jednak można.

Znany kucharz, mierny efekt

Kilka linii, chcąc poprawić wizerunek, ściągnęło do współpracy znanych kucharzy. Zrobił to i LOT, powierzając Magdzie Gessler wymyślenie potraw dla pasażerów dreamlinerów wylatujących z Warszawy.

Z jakim skutkiem? Niestety, miernym. Na trasie do Pekinu kuchnia chińska w klasie biznes jest nieporozumieniem. Jeszcze łosoś w sosie teriyaki jest w porządku. Ale w sałatce z makaronu ryżowego posypanej orzeszkami cashew do zjedzenia są tylko orzechy. Zaś wieprzowina z papryką – o której wiadomo, że powinna być chrupka, a w samolocie taka być nie może – jest daniem, w którym nie wiadomo, o co chodzi, bez smaku i pomysłu. Może gdyby zamiast papryki dać grzyby, które właśnie powinny być miękkie? Poprawne są roladki z soli z krewetkami, ale znowu – tylko poprawne, bez wyrazu.

Trochę lepiej jest na trasach atlantyckich. Ale i tam, i tu rażą pretensjonalne nazwy. Bo jak czytam, że mogę zjeść „otulonego" łososia, albo inne danie, gdzie mięso jest „w asyście" grzybów, to nie bardzo rozumiem, po co ten cały cyrk.

Chodzi o to, że pasażer, którego oczekiwania zostały rozbudzone wywiadami zamieszczanymi gdzie tylko się dało, ma prawo oczekiwać od najsłynniejszej polskiej restauratorki o wiele więcej. Tym bardziej że za przelot z takim posiłkiem płacimy 10 tys. zł.

A przy tym B787 słynnym kreatorom kuchni pomaga. Piecyki podgrzewające potrawy mają funkcję parowania i dlatego na sosie w potrawach nie ma zastygniętej skorupy. A ekspres do kawy daje możliwość serwowania supernapojów.

Pomysłem na „zjadliwy" posiłek jest zamówienie jedzenia wegetariańskiego, nawet jeśli pasażer jest mięsożerny. Jedzenie jest wtedy jakby świeższe, lepiej doprawione.

Dobrym krokiem w LOT było wprowadzenie płatnych, ale naprawdę dobrych kanapek. 1 sierpnia zastąpiły one buły z czymś tam... W pierwszych dniach LOT padł ofiarą własnego sukcesu i zdarzało się, że w powrotnych rejsach kanapek brakowało.

Rzut bułką

Równie ważne jest jednak to, co dostajemy do jedzenia na najdłuższych trasach, jak i sposób podania. Bułkę, którą rzuciła mi stewardesa, bo siedziałam przy oknie, z równym wdziękiem odrzuciłam. Tak samo, jak nie skorzystałam z posiłku na pokładzie Lufthansy, kiedy pani po rutynowym pytaniu: kurczak czy wołowina, przyznała, że nie ma już ani jednego, ani drugiego. A potem dopytywała, czy naprawdę jestem głodna i żebym zdecydowała się jak najszybciej, „bo coś tam znajdzie". Powiedziałam, że nie.

Tak samo jak wtedy, kiedy w Aerolinas Argentinas jedzenie było podawane nawet podczas potężnych turbulencji. W efekcie jedna z potraw wylądowała na kilku pustych fotelach i podłodze. Dziewczyna starannie wszystko pozbierała, nawet zielony groszek udało się jej ułożyć artystycznie. Zapytana: czy ona by to zjadła, odpowiedziała, że nie. Ale szybko dodała: może się okazać, że ktoś jest naprawdę głodny.

Ale może w gruncie rzeczy się czepiam? Samolot nie ma być przecież podniebną restauracją, tylko środkiem transportu z punktu A do B.

Długi czas czekania na wejście do samolotu przy standardowej procedurze – jeszcze rozciągnięty, jeśli mamy do czynienia z przesiadką – sprawia, że większość pasażerów z nadzieją czeka, by zobaczyć, co dostanie do jedzenia na pokładzie.

Najczęściej wtedy przychodzi głębokie rozczarowanie. Czasami tak głębokie, że nie jedzą wcale. W końcu nawet 12-godzinny post, zwłaszcza na wysokości ponad 10 tys. m dobrze zrobi. Poza tym zawsze może znaleźć się jakaś przygotowana zawczasu bułka.

Pozostało 92% artykułu
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: W Grecji Mitsis nie do pobicia
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017 pomaga w pracy agenta
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: „Strelicje" pokonały „Ślicznotkę"
Turystyka
Turcy mają nowy pomysł na all inclusive
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Turystyka
Włoskie sklepiki bez mafijnych pamiątek