O pielgrzymowaniu do Ziemi Świętej można mówić już od wieku IV, kiedy przybyła tu św. Helena, a potem hiszpańska pątniczka Egeria, która pozostawiła dziennik z opisami Góry Synaj i Jerozolimy.
XIX-wiecznej modzie na dzienniki z podróży do Ziemi Świętej dał początek francuski pisarz Francois-Rene de Chateaubriand w dziele „Podróż z Paryża do Jerozolimy (1811), gdzie opisał swój pobyt w Jaffie, Jerozolimie, Betlejem i nad Morzem Martwym. „Jerozolima niepokoi wyobraźnię” – zanotował.
W jego ślady poszli inni, m.in. w 1832 roku Alphonse de Lamartine, a w 1836/37 Juliusz Słowacki, który był w Betlejem, Nazarecie, Tyberiadzie nad Jeziorem Galilejskim, nad Jordanem i w Jerozolimie. Słowacki stworzył poemat dygresyjny „Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu”. A w liście do matki pisał, że jego najmocniejszym przeżyciem była samotna noc u Grobu Chrystusa w Jerozolimie, gdzie rzucił się „z płaczem na kamień”, czytał Biblię, myślał o śmierci, Zmartwychwstaniu i odrodzeniu Polski.
Ale Ziemię Świętą odwiedzali także sceptycy, jak Mark Twain, który po pobycie w Jerozolimie w książce „Prostaczkowie za granicą” („The Innocents Abroad”, 1869) ironicznie mówił: „Nie będzie powtórnego Przyjścia. Jezus był raz w Jerozolimie i nie wróci tam więcej”.
Przez Bramę Pokory
Moja Podróż do Ziemi Świętej zaczęła się od Betlejem. Wjeżdżamy do miasta od strony Izraela, drogą prowadzącą z Jerozolimy. Betlejem należy do Autonomii Palestyńskiej. I tu szok. Przed nami wyrasta potężny betonowy mur z zasiekami niczym ten w Berlinie, który przecież upadł. To mur graniczny między Izraelem i Palestyną, który ciągnie się na ponad 600 km Zachodniego Brzegu. Zbudowali go Izraelczycy w nadziei, że ochroni ich przed palestyńskimi terrorystami (mur zaczęli wznosić w 2002 roku). Od strony palestyńskiej pokrywają go graffiti. Pewnie są wśród nich i te głośne pacyfistyczne brytyjskiego grafficiarza Banksy’ego, ale nie mam, co myśleć o ich odszukaniu, bo w trakcie naszego pobytu w Betlejem, uzbrojone patrole izraelskie strzegą muru od świtu do nocy i po tej stronie.