Kłopoty polskich turystów rozpoczęły się w poniedziałek, kiedy załoga airbusa A330, należącego do linii Travel Service, w trakcie przygotowania do startu znalazła usterkę maszyny. Kiedy okazało się, że nie można jej szybko usunąć, pasażerów z bagażem podręcznym przewieziono do czterogwiazdowego hotelu z wyżywieniem. Tam mieli czekać na naprawę samolotu. Jako ostateczność organizator uznał możliwość zamiany samolotu na inny, gdyż według jego oceny, znalezienie wolnej maszyny zdolnej przetransportować taką liczbę osób bez międzylądowania trwałoby dłużej niż naprawa uszkodzonej.
Część turystów zaniepokoił fakt zatrzymania paszportów. Według biura Itaka było to konieczne ze względu na obowiązujące w Tajlandii procedury. Turyści przeszli już przez odprawę graniczną i formalnie opuścili granicę tego kraju. – Mieliśmy do wyboru: albo zgodzić się na zatrzymanie dokumentów podróżnych na czas ich pobytu w hotelu z wyżywieniem lub pozostawienie ich w strefie tranzytowej – tłumaczy wiceprezes biura podróży Piotr Henicz.
Przez cały czas w kontakcie z przedstawicielami biura i przewoźnika były polskie służby konsularne oraz opolski urząd marszałkowski. – Sprawdziliśmy dokumenty wymagane od operatora. Nie możemy mieć także zastrzeżeń do Itaki, jeżeli chodzi o gotowość z ich strony do kontaktu. Otrzymujemy bez zbytecznej zwłoki wszystkie informacje, o jakie prosimy – tłumaczy dyrektor gabinetu marszałka Arkadiusz Kuglarz.
W środę ok. godz. 12.30 naprawiony już samolot z turystami wystartował z lotniska w Krabi. Na portalach internetowych pojawiły się wpisy podróżnych, którzy narzekali na brak informacji oraz przekładany kilka razy termin odlotu. – Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że każda awaria samolotu to kwestia życia dla lecących nim ludzi. Dlatego kwestie bezpieczeństwa podróżnych są przez nas traktowane priorytetowo. W takich przypadkach nie ma miejsca na ryzykowny pośpiech – podkreśla Henicz.