Z Ryanairem na krótszych trasach, np. do Budapesztu czy Oslo, można polecieć od 19 zł. To goła cena biletu, jeśli pasażer sam wydrukuje sobie kartę pokładową, będzie miał jedynie bagaż ręczny i nie wybierze sobie miejsca w samolocie.
Widać wyraźnie, że niskokosztowe linie rywalizują ze sobą ostrzej niż dotychczas. A ich oferta, przy wszystkich dolegliwościach dla pasażerów, zaczyna już być poważnym problemem dla tradycyjnych linii operujących z Polski.
Ryanair tnie ceny, bo przenosi się do Modlina, do którego dojazd kosztuje i czas, i pieniądze. Wizz Air zostaje na warszawskim lotnisku im Chopina. – Jeśli nasi pasażerowie wolą latać z Warszawy, nie będziemy ich zmuszać do dłuższych dojazdów – mówi „Rzeczpospolitej" prezes węgierskiej linii Jozsef Varadi. I zapewnia, że utrzyma niskie ceny, mimo korzystania z lotniska Chopina, które jest dla przewoźników droższe niż to w Modlinie. Wizzaira unika bezpośredniej konfrontacji z agresywnymi Irlandczykami.
Obydwie linie umacniają się na polskim rynku. Linie niskokosztowe przewożą już połowę wszystkich pasażerów w Polsce, ale mają apetyt na więcej. Polska nie jest wyjątkiem. W Hiszpanii takie linie zgarnęły 67 procent rynku, w Wielkiej Brytanii 60, a na Węgrzech 59 procent. Inwazji low-costów najbardziej opiera się Francja, ale i Air France zapowiada zmniejszenie oferty z paryskiego lotniska Orly na rzecz połączeń niskokosztowej Transavii.
Nie wiadomo natomiast, jaka będzie przyszłość relacji LOT-u z Eurolotem. Wydaje się, że obecne tarcia szkodzą obydwóm przewoźnikom, a na braku wspólnej strategii korzysta konkurencja, która wyraźnie zmienia formułę, w jakiej działała dotychczas.