Europa w dwa tygodnie, czyli Koreańczyk w podróży

Menu po koreańsku i recepcjonista mówiący w tym języku. Tak branża turystyczna na Starym Kontynencie zareagowała na Koreańczków, którzy ruszyli w świat

Publikacja: 28.04.2013 11:18

W Wersalu

W Wersalu

Foto: sipa/east news

Chcesz dotrzeć do wiatraków Don Kichota? Nic prostszego. Wystarczy pójść na dworzec autobusowy i trzymać się Azjatów. Oni to mają w swoich przewodnikach, więc jadą całymi gromadami – śmieje się Sebastián, zarządca i recepcjonista młodzieżowego schroniska w hiszpańskim Toledo.

W autobusie z Toledo do La Manchy rzeczywiście jest sporo przybyszów z Azji. Głównie z Korei Południowej. Podobnie jak w ekspresowej linii do Malagi. Przed autobusem andaluzyjskiego odpowiednika naszego PKS o nazwie Los Amarillos (co znaczy „żółci", bo taki kolor mają autobusy) ustawia się długa kolejka Azjatów chcących załapać się na przejazd. – South Korea? – pytam tych, którzy na plecakach i torbach nie mają plakietek z wypisanym wyraźnie adresem. – Seul – potakują. – A ty skąd jesteś? – pytają przez grzeczność.

Koreańskiego turystę można poznać po znakach szczególnych. Plastikowa walizka na kółkach i z teleskopową rączką. Najlepiej w rzucającym się w oczy kolorze: różowym, fioletowym, złotym albo z fantazyjnymi wzorami. Często - daszek chroniący przed słońcem. A jeśli obok bagażu zobaczymy kolorowe sportowe buty, tablet albo nowoczesny smartfon, to mamy już pewność – walizka i jej właściciel przyjechali z Seulu.

Pogoń za Japonią

Turyści z Azji to w Europie żadna nowina. O wycieczkach Japończyków wyskakujących na kilka minut z autokaru, by zrobić zdjęcie słynnego obiektu już wiele lat temu krążyły dowcipy. Wraz z rozwojem gospodarczym Chin przybyło podróżujących z Państwa Środka. Teraz dołączyli do nich Koreańczycy.

Eurostat dysponuje zestawieniami liczby przyjezdnych w hotelach, pensjonatach, schroniskach w kilkunastu europejskich krajach. W 2011 roku w Europie nocleg wykupiło prawie 2,5 mln turystów z Chin, 3,3 mln z Japonii i blisko 800 tysięcy z Korei Południowej. To dużo, zważywszy że Korea Południowa, jak na azjatyckie standardy, to niezbyt ludny kraj. Liczy 48 mln obywateli, podczas gdy w Japonii mieszka 127 mln ludzi, a w Chinach ponad 1,3 mld. Zgodnie z danymi Eurostatu europejskie hotele przyjęły więc niewielki promil mieszkańców Chin, 2,6 procent Japończyków i blisko 2 procent Koreańczyków.

– Ich turystyczna aktywność wcale mnie nie dziwi. To się zaczęło już kilka lat temu. Najpierw poznawali bliższe im kraje, kontynent azjatycki, Australię. Teraz wzięli się za odleglejsze miejsca. Wzorują się na Japończykach, których styl życia jest w Korei uważany za przejaw sukcesu i prestiżu – tłumaczy Krzysztof Łopaciński z Instytutu Turystyki.

– Po 1980 roku koreańska gospodarka stale rosła, poprawiał się standard życia. Bilans między zarobkami a kosztami życia wychodził na plus. 1 stycznia 1989 r. koreański rząd zliberalizował sprawę podróży zagranicznych i od tego czasu Koreańczycy zaczęli podróżować do wszystkich zakątków świata – mówi Ena Yoon z Centrum Kultury Koreańskiej w Warszawie.

Z danych Koreańskiej Organizacji Turystycznej wynika, że najwięcej Koreańczyków odwiedza Japonię, na drugim miejscu jest USA, potem Chiny, Filipiny, Tajlandia. – Najwięcej możliwości, by wyjeżdżać do USA i Europy mają studenci ze względu na współpracę międzynarodową naszych uniwersytetów. Presja na zdobywanie wykształcenia jest u nas bardzo duża i to właśnie rodzice młodych ludzi są bardzo zainteresowani tym, by wysyłać dzieci na Zachód, zwłaszcza do USA. To dlatego po Europie i USA podróżuje tylu młodych Koreańczyków – tłumaczy Yoon i dodaje, że rodziny z dziećmi czy pracownicy biurowi na wypoczynek wciąż najczęściej wybierają pobliskie kraje azjatyckie.

W ubiegłorocznym sezonie letnim „The Korean Times" donosił, że Chorwacja otwiera się na koreańskich turystów. Sprawa ruchu turystycznego z kraju określanego mianem azjatyckiego tygrysa była omawiana nawet na szczeblu ministerialnym. Portale i pisma branży turystycznej informują o nowych czarterach z Seulu do Kenii czy innych państw afrykańskich.

Portal Global Travel Industry News policzył Koreańczyków odwiedzających położoną 300 km na południe od Manili filipińską wyspę Boracay. Okazało się, że są najważniejszą turystyczną siłą. Między lutym a majem 2011 r. przyjechało ich aż 654 tysięcy. Na drugim miejscu uplasowali się Chińczycy, ale na rajskich plażach Boracay wygrzewało się ledwo 131 tysięcy z nich.

– Przeciętny Koreańczyk ma krótki urlop. Bierze go zaledwie na pięć, sześć dni w roku – zwraca uwagę Artur Gradziuk z Polskiego z Instytutu Spraw Międzynarodowych ds. Azji Wschodniej.

Koreańczycy są jedną z najbardziej zapracowanych nacji. Tylko 53 procent pracowników wykorzystuje cały, i tak niezbyt długi, bo liczący 15 dni roboczych, urlop. – To charakterystyczne dla Koreańczyków; pilnują pracy i spraw zawodowych. Często poświęcając im czas wolny. Nawet popołudniami, po pracy spotykają się z kolegami z firmy wychodząc wspólnie do kawiarni lub restauracji – tłumaczy Gradziuk.

Ena Yoon: – W latach 1960 – 1980 system był o wiele gorszy. W ogóle nie mieliśmy wakacji, pracowaliśmy nawet w weekendy. W pierwszej dekadzie tego wieku rząd starał się to zmienić. Pojawił się pięciodniowy tydzień pracy. W zeszłym roku słychać było nawet głosy, by wydłużyć 15-dniowy urlop, a jeśli pracownik nie może go wykorzystać, pracodawca musiałby wypłacić mu odszkodowanie – wyjaśnia.

Uliczka w Barcelonie

Mimo krótkich wakacji Koreańczycy odkryli uroki podróżowania, a branża turystyczna – ich potencjał.

Właściciel hotelu Babia Backpackers w andaluzyjskim miasteczku Ronda, kolebce hiszpańskiej corridy, utrzymuje się głównie dzięki obieżyświatom z Korei. – W ciągu roku 80 procent turystów, których przyjmuję, to Koreańczycy. Ktoś, kto pierwszy do mnie trafił, zarekomendował mój hotel na jakiejś turystycznej stronie, która u nich cieszy się dużą popularnością. Jeden z pracowników recepcji nauczył się nawet podstaw koreańskiego. Potrafi się już dogadać – zapewnia szef hotelu i czyta listę z rezerwacjami na najbliższe dni. – Słyszysz? Same koreańskie nazwiska. I jedna para z Wielkiej Brytanii.

Wiele hiszpańskich hoteli, pensjonatów i schronisk jest gotowych na przyjęcie Koreańczyków podróżujących z plecakami. W schronisku Granada Inn Backpackers w Grenadzie meldują się dwie młode Koreanki. Dostają do przeczytania regulamin. Nie muszą zgłębiać go w europejskich językach. Obok hiszpańskiego, angielskiego i niemieckiego przygotowano też wersję koreańską. Dziewczyny nie są zaskoczone. W wielu miejscach spotykają się z takim przyjęciem. Nawet niektóre restauracje podają menu w ich ojczystym języku.

Koreańscy turyści podróżujący po Europie to zwykle młodzi ludzie. Studenci, absolwenci uniwersytetów, świeżo upieczone małżeństwa. Zakup drogiego biletu na przelot rekompensują najniższej klasy noclegami. Zamiast wydawać pieniądze w restauracji, pichcą aromatyczny ryż w hotelowej kuchni.

– Przyjeżdżają do Europy, bo chcą być trendy; bo po powrocie do domu można powiedzieć, że się chodziło po ulicach Barcelony, Paryża czy Amsterdamu. Liczy się logo – uważa Łopaciński.

Wygodniejsze noclegi wybierają rodziny z dziećmi, które nierzadko podróżują razem z dziadkami.

Światło i wrzątek

Koreańczycy nie są przesadnie gadatliwi. Nawet jeśli podróżują w kilkuosobowych grupach, zachowują się cicho, przy obcych nawet nie rozmawiają ze sobą za dużo. Z reguły niechętnie konwersują z obcokrajowcami, wymawiając się słabą znajomością angielskiego.

– Nie mogę na nich narzekać. Są mili, uprzejmi, bardzo dobrze wychowani i niekonfliktowi. Ale, niestety, mało komunikatywni. Chyba raz zdarzył mi się turysta z Korei, z którym można było pogadać. Usiadł z nami wieczorem z piwem na balkonie. Ale to nie jest typ ludzi rozrywkowych. Kiedy zapada zmrok, wracają do swoich pokojów – dzieli się spostrzeżeniami szef Babia Backpackers. I dodaje: – Zawsze mają ze sobą wiele elektronicznych gadżetów, nowoczesne aparaty, tablety, telefony. Ale są jacyś nieżyciowi. Zauważyłem, że problem sprawiają im najprostsze rzeczy. Często bezradnie pytają obsługę, jak zagotować wodę na kawę. Bywa, że wzywają mnie na górę, prosząc, żeby zapalić im światło. A przecież jest prztyczek elektryczek. U nich tego nie ma? Są aż tak nowocześni? Czyżby światło zapalali smartfonem? – dziwi się.

Sebastián narzeka na co innego. – O godzinie 24.00 odcinam Internet, bo oni mają ze sobą laptopy, tablety i przez pół nocy coś tam na nich robią, nie dając spać innym – mówi.

Trzeba zwiedzać

Huikyong Won, młodą turystkę z Korei Południowej spotykamy w Rondzie położonej nad głębokim wąwozem El Tajo i słynącej z XVIII-wiecznego mostu Puente Nuevo łączącego dwie części miasta. Won z angielskim nie ma problemu. Jest nauczycielką tego języka, podobnie jak koleżanka, z którą podróżuje. Wraz z barierą językową znika nieśmiałość.

– Tego samego dnia, kiedy skończył się rok szkolny, wyleciałyśmy z Korei. Nie mamy zbyt wiele czasu. Nauczyciele mają trochę więcej dni wolnych niż inni, dlatego zaplanowałyśmy podróż na dwa tygodnie – cieszy się Won. W planach Madryt, Sevilla, Barcelona, Grenada, Mérida z rzymskimi ruinami, Lizbona.

Dziewczyny przyznają, że podróżować muszą szybko. Na każde miasto można poświęcić jeden, góra dwa dni. By dobrze wykorzystać czas, nie leżą w łóżkach do 9.00, jak podróżnicy z innych krajów. Już p 8.00 wychodzą z hotelu i mimo upału nie robią sjesty. – Szkoda czasu, trzeba zwiedzać – tłumaczy Won.

Azjatycka turystyka po Europie to tygodniowe, najwyżej dwutygodniowe wyjazdy. Dwa, trzy dni na Francję, tyle samo na Hiszpanię, Niemcy, Wielką Brytanię i z powrotem. – Wszyscy się pewnie zastanawiacie, skąd mamy czas i pieniądze – mówi Won. – Ja na wyprawę do Europy zbierałam kilka lat, to moja pierwsza i pewnie ostatnia podróż tutaj. Chcę jak najwięcej zobaczyć. Dla nas Europa Zachodnia jest bardzo droga.

Według Artura Gradziuka sytuacja materialna Koreańczyków nie jest jednak zła. – To nie jest biedny kraj. Średni dochód na mieszkańca jest znacznie wyższy niż w Chinach, wyższy także od polskiego – mówi ekspert PISM.

W 2012 r. PKB per capita wynosił w Korei przeszło 32 tys. dolarów, w Japonii 36 tys. dolarów, w Polsce 20 tys. dolarów, a w Chinach nieco ponad 9 tysięcy.

– Dla Koreańczyków pierwszym kierunkiem wyjazdowym jest USA, dopiero potem Europa. Świat zachodni jest dla nich pociągający ze względu na swoją historię, powiedziałbym nawet potęgę historyczną oraz kulturę, zabytki i tradycję – wyjaśnia Gradziuk. Koreańskie turystki potwierdzają te słowa. – Fascynuje nas europejska historia, tradycja, architektura. Zachwycają stare budynki, szerokie ulice, duże domy – mówią Koreanki.

Odjechali (z) Daewoo

Do Polski Koreańczycy przestali jednak zaglądać. Przyjeżdżają głównie ci Koreańczycy, którzy kilka razy byli w Europie i widzieli słynne europejskie miasta. W ostatnich dwóch, trzech latach w statystykach widać poważny spadek. W 2012 r. z noclegów w naszym kraju korzystało 14,7 tysiąca Koreańczyków. – A 10, 15 lat temu przyjeżdżało ich 50 - 60 tysięcy rocznie – mówi Łopaciński. To efekt wycofywania się koreańskich firm z polskiego rynku.

– Kiedy weszły do nas takie przedsiębiorstwa jak Daewoo, pracowników z Korei odwiedzała w Warszawie czy Lublinie bliższa i dalsza rodzina. Zainteresowanie Polską wzrosło. Teraz trudno będzie je odbudować. Koreańczycy wróciliby do Polski, gdyby pojawili się u nas inwestorzy z ich kraju. Ożywiłaby się turystyka, ruch wygenerowałyby także podróże służbowe – uważa Łopaciński. – W Polskiej Organizacji Turystycznej toczyły się dyskusje, by zacząć myśleć o turystach z Azji. Pojawiły się pomysły, by razem z Czechami, Austrią i Węgrami postara się o przyjezdnych z Dalekiego Wschodu. Skończyło się na rozmowach – dodaje.

Zresztą w tej chwili w Polsce nie ma nawet hoteli, w których mogliby nocować najbardziej wymagający turyści z Azji. – Oni mają specjalne życzenia dotyczące obsługi hotelowej, gastronomii, nawet tego, jak ma wyglądać łazienka w ich pokoju. Przede wszystkim życzą sobie, by była w niej wanna, a nie prysznic i gdy jej nie ma, potrafią z tego powodu zrobić awanturę i zażądać zwrotu pieniędzy – mówi Łopaciński. Dodaje, że nawet rodzaj drzwi w hotelowym pokoju ma znaczenie. – Koreańczycy przywykli do tego, że w drzwiach do pokojów jest szybka. Dla nas to dziwactwo i nie chcielibyśmy, by z korytarza ktoś zaglądał nam do pokoju. Azjaci uważają jednak, że dzięki szybce obsługa hotelu w każdej chwili może sprawdzić, czy nie trzeba im w czymś pomóc, czegoś podać.

Huikyong Won na razie do Polski się nie wybiera. Może następnym razem... Ale wypytuje o ceny, pogodę, ciekawe miejsca do zobaczenia. – Słyszałam, że warto odwiedzić Kraków – mówi.

Na pamiątkę spotkania robi zdjęcie, bo to nieodłączny element koreańskich podróży. Wprawnym ruchem przysuwa do ściany plastikowe krzesło, stawia na oparciu swój tablet. Jeszcze uśmiech, błysk flesza uwolnionego przez samowyzwalacz i pamiątka gotowa. Tym razem bez charakterystycznej pozy. Won nie podniosła dwóch palców w kształt litery v, a to popularny motyw koreańskich zdjęć.

Uśmiechnięte dziewczyny z gestem victorii pozują przed Pałacem Królewskim w Madrycie, na arenie byków, na plaży w Maladze, przed katedrą Sagrada Famíllia w Barcelonie, a nawet w kawiarni przy porcji churros con chocolate, madryckiego przysmaku z parzonego ciasta  maczanego w gorącej czekoladzie.

Nawet jeśli Koreańczyk podróżuje sam, da sobie radę ze zdjęciem. Nie musi nawet strzępić języka i popisywać się angielszczyzną, prosząc przechodniów o pomoc. Niejeden ma w plecaku trójnogi statyw, czasami w zestawie jest też rozkładana parasolka osłaniająca przed słońcem.

Zdjęcie zrobione przez Huikyong Won od razu ląduje w mojej skrzynce mailowej. Wysłane z niewielkiego tabletu wraz z zaproszeniem, by dołączyć do jej facebookowych znajomych. Serdeczny uścisk, zaproszenie do Seulu. I dziewczyny ruszają w dalszą drogę. W końcu mają tylko dwa tygodnie.

Chcesz dotrzeć do wiatraków Don Kichota? Nic prostszego. Wystarczy pójść na dworzec autobusowy i trzymać się Azjatów. Oni to mają w swoich przewodnikach, więc jadą całymi gromadami – śmieje się Sebastián, zarządca i recepcjonista młodzieżowego schroniska w hiszpańskim Toledo.

W autobusie z Toledo do La Manchy rzeczywiście jest sporo przybyszów z Azji. Głównie z Korei Południowej. Podobnie jak w ekspresowej linii do Malagi. Przed autobusem andaluzyjskiego odpowiednika naszego PKS o nazwie Los Amarillos (co znaczy „żółci", bo taki kolor mają autobusy) ustawia się długa kolejka Azjatów chcących załapać się na przejazd. – South Korea? – pytam tych, którzy na plecakach i torbach nie mają plakietek z wypisanym wyraźnie adresem. – Seul – potakują. – A ty skąd jesteś? – pytają przez grzeczność.

Pozostało 94% artykułu
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: W Grecji Mitsis nie do pobicia
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017 pomaga w pracy agenta
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: „Strelicje" pokonały „Ślicznotkę"
Turystyka
Turcy mają nowy pomysł na all inclusive
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Turystyka
Włoskie sklepiki bez mafijnych pamiątek