Prezes Polskich Linii Lotniczych LOT Marcin Piróg uważa, że nie da się latać po Polsce bez strat, jeśli bilet kosztuje poniżej 200 zł. – Połączenia krajowe nie są dochodowe, traktuję je więc jako inwestycję w pozyskiwanie pasażerów tranzytowych, których zawieziemy dalej. Bilet za 100 zł, jaki stosował OLT Express, nie pokrywał nawet kosztów przewoźnika – mówi Piróg.
To samo przyznawał dyrektor zarządzający OLT Express Jarosław Frankowski, który na kilka godzin przed uziemieniem linii poinformował o ograniczeniu puli biletów po promocyjnych cenach z połowy miejsc w samolocie do jednej czwartej. Jednocześnie Frankowski przyznał, że z radością przyglądał się, jak pasażerowie na najbardziej obleganych trasach (Warszawa – Gdańsk, Kraków – Gdańsk) kupowali bilety w ostatniej chwili, płacąc nawet po 800 zł.
Tanio to mit
- Połączenia krajowe to najtrudniejsza część biznesu lotniczego w Polsce – uważa Krzysztof Moczulski z portalu Lotnictwo.net. – Oczywiście są trasy, na których bez problemu się zarabia: Warszawa – Wrocław czy Warszawa – Gdańsk, ale problem się pojawia przy innych połączeniach, np. między mniejszymi aglomeracjami z pominięciem Warszawy.
Jego zdaniem kluczem do powodzenia w przewozach krajowych są samoloty dopasowane do przewidywanego ruchu i dobrze dopasowane taryfy w zależności od relacji czy pory dnia. – Tanie latanie, które chciał zaszczepić OLT, jest mitem. Nie da się rozdać połowy samolotu za 99 zł, bo taka cena z trudem pokrywa opłaty lotniskowe i nawigacyjne. A paliwo, rata leasingowa i pozostałe koszty? – wskazuje.
Według niego minimalna cena gwarantująca zysk przewoźnikowi to 200 – 250 złotych przy założeniu wypełnienia na poziomie 70 – 75 proc. Łatwo więc dostrzec zależność, że za każdego pasażera płacącego 99 zł ktoś musi zapłacić 300 – 350 zł, o co na mało obleganych trasach może być trudno.