Zwiedzanie zaczyna się i kończy w muzealnym sklepie
Foto: Filip Frydrykiewicz
Co może zobaczyć odwiedzający wasze muzeum, czego doświadczyć?
Zacznijmy od tego, że zwiedzanie prowadzone jest wyłącznie w grupach w towarzystwie przewodnika. Towarzystwo przewodnika daje nam pewność, że ludzie nie będą musieli tylko czytać informacji, ale w sposób atrakcyjny, okraszony anegdotami, językiem dostosowanym do wieku, usłyszą najważniejsze informacje o historii czekolady, o historii firmy Wedel, ale też różnego rodzaju ciekawostki związane na przykład z opakowaniami i z produkcją.
Poza tym mamy wirtualnych przewodników, którzy też uatrakcyjniają tę 90-minutową przygodę, jaką jest zwiedzanie. Nie wyobrażam sobie muzeum czekolady, w którym nie byłoby możliwości próbowania czekolady. W związku z tym w kilku miejscach w trakcie tego oprowadzania można próbować różnych produktów.
Staramy się też czymś zaskakiwać odwiedzających. Niedawno dodaliśmy stację z mrożonymi piankami ptasiego mleczka. Podczas zwiedzania, goście mówili, że chcieliby spróbować akurat tego wyrobu. A ponieważ słuchamy naszych gości, teraz nie tylko zwiedza się i kupuje "Ptasie Mleczko", ale też kosztuje go.
Jednym z moich ulubionych eksponatów jest potężna czekoladowa makieta Kamionka.
Budynki odtworzone na wzór czasów międzywojennych pokrywa 300 kilogramów czekolady. Jest nawet czekoladowe jezioro w parku Skaryszewskim, chodniki, latarnie, szyny, przechodnie. Jeśli dobrze się przyjrzeć, to na niektórych podwórkach widać postaci wieszające pranie. Nawet są małe pieski. Toczy się życie codzienne.
Odtwarzamy tramwaj, który tutaj jeździł, ale staramy się też podziałać immersyjnie. Za pomocą przycisku uruchamiamy dźwięk, czy to bicia dzwonów w kościele czy nawoływania gazeciarzy sprzedających gazety na peronie Dworca Terespolskiego.
Nie byłoby Wedla bez ziaren kakao.
Od tego zaczyna się zwiedzanie – pokazujemy cały proces uprawiania, transportowania i przetwarzania kakao. Opowiadamy o różnych smakach czekolady, czym się różni mleczna, biała, od karmelowej na przykład.
Przypomnę, że ta czekolada, którą znamy, w kostkach i w tabliczkach, to pomysł dopiero XIX-wieczny. Wcześniej czekolada była znana pod postacią płynną i uważana była za napój, nektar, który dodaje animuszu, afrodyzjak, który sprawia, że czujemy się lepiej fizycznie i psychicznie.
W dalszym ciągu spaceru można zanurzyć się w tym, co każdemu Polakowi jest chyba najbliższe – w historii ulubionych słodyczy. Udało wam się zebrać wiele opakowań ilustrujących rozwój firmy i wzornictwo z różnych czasów. Ludzie stają, pokazują sobie palcami. Z innymi opakowaniami wspomnienia ma dwudziestolatek, a z innymi sześćdziesięciolatek[[||.||interpunkcja||Na końcu zdania powinien znaleźć się znak interpunkcyjny, w tym przypadku kropka.]].
To miejsce, o którym pan mówi, jest miejscem budzącym w naszym muzeum największą nostalgię, dlatego że ludzie w różnym wieku przypominają sobie swoje dzieciństwo.
Pamiętajmy też, że nie wszystkie opakowania służyły tylko do przechowywania czekolady, niektóre miały swoje drugie życie. Na przykład metalowe pudełka, były wykorzystywane w garażu albo w kuchni do przechowywania cukru, igieł i nici lub śrubek. Ale też pokazują one trendy w designie. Często ich wzory były owocem współpracy fabryki z wybitnymi artystami i grafikami.
Prezentujemy na przykład opakowania zaprojektowane przez Zofię Stryjeńską, artystkę awangardową na ówczesne czasy, która projektowała nie tylko opakowania produktów wedlowskich, ale i wystrój wnętrza przy ulicy Szpitalnej. Są także projekty Karola Śliwki, tego od opakowania czekolady „Jedynej”.
Są też działy ekspozycji, które przypominają plac zabaw. Dzięki interakcji lepiej oddziałują na najmłodszych zwiedzających. Na przykład jest tam „symfonia smaków”, czyli taka duża tabliczka czekolady, po której się chodzi lub skacze, a poszczególne części wydają nagrane odgłosy ludzi, którzy jedzą czekoladę – mlaskanie, okrzyki zachwytu czy zaskoczenia.
Jest też wirtualny czekoladnik, który tłumaczy proces produkcji czekolady, a zwiedzający pomagają mu, używając różnych wajch, kołowrotków i miechów. Nie wiedziałem, że dzieci mają tyle siły w rękach!
Można do woli próbować czekolady karmelowej, mlecznej i ciemnej i to prosto z fabryki. Nie ma krótszej drogi z fabryki do ust i podniebienia, niż u nas.
Jakie są wasze doświadczenia po roku funkcjonowania? Kto przychodzi zobaczyć jak się robi czekoladę?
Dziennie muzeum odwiedza około tysiąca osób. Co ciekawe, przychodzą do nas i dzieci, i seniorzy. Czasem firmy organizują u nas warsztaty integracyjne, a innym razem ktoś wyprawia przyjęcie urodzinowe. Są też tacy, którzy przychodzą na warsztaty, żeby dobrze się bawić i jednocześnie uczyć, bo w domu eksperymentują z różnego rodzaju wypiekami z czekoladą i chcą się od nas czegoś dowiedzieć.
Cieszę się, że przychodzi do nas dużo ludzi ze specjalnymi potrzebami, ludzie na wózkach lub z innego rodzaju niepełnosprawnościami. Muzeum jest przystosowane do takich wizyt, przy czym warto wcześniej zgłosić się po bilety. Przed weekendem, to trzy, cztery dni, a w ciągu tygodnia najlepiej przynajmniej z jednodniowym wyprzedzeniem.
Zachęcamy do zakupów przez internet, bo wtedy jest pewność, że się dostanie do muzeum. Bardzo cierpię, kiedy widzę, że ktoś przychodzi z ulicy licząc, że wejdzie do naszego muzeum, a okazuje się, że do końca dnia wszystko jest wykupione. Ten smutek rysujący się na twarzach odchodzących z kwitkiem jest dla mnie bolesny. No, ale też nie możemy przyjąć więcej osób, niż wynika to z przepisów BHP.
Czujecie już, że zaistnieliście na mapie turystycznej Warszawy?
Nie mamy co do tego wątpliwości i proszę nie traktować tego jako wyrazu mojej zarozumiałości, ale mamy na to badanie. Mówię oczywiście o liczbie sprzedanych biletów, ale robimy też badania rozpoznawalności muzeum Fabryka Czekolady E.Wedel i okazuje się, że jesteśmy już dość rozpoznawalną marką, nawet jeśli jeszcze nie odwiedzoną.
Czy goście z zagranicy już się dowiedzieli, że Warszawa ma taką atrakcję?
Nawet nie zaczęliśmy jeszcze mocniejszej promocji za granicą, a już musieliśmy wprowadzić oprowadzania w języku angielskim, bo zainteresowanie było olbrzymie.
Oczywiście tradycyjnie przyjmujemy wielu Niemców, bo oni lubią być tam, gdzie się coś nowego dzieje, są zainteresowani szczególnie aspektem technicznym. Mamy też gości z krajów, w których mocna jest Polonia, czyli ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Australii. Pojawiają się również turyści z Bliskiego Wschodu.
Wspomniał pan o współpracy Wedla z artystami, jeszcze przed wojną. A teraz widzę w muzeum artystyczne zdjęcia. Czy te tradycje będą kontynuowane?
Zaprosiliśmy do współpracy Pawła Bownika, to polski fotograf artysta, którego zdjęcia są w najważniejszych muzeach i galeriach Polski, w tym w Centrum Sztuki Współczesnej w Muzeum Narodowym w Krakowie.
Wystawa obejmuje dziewięć fotografii abstrakcyjnych, inspirowanych wyrobami Wedla, chociaż te inspiracje nie są dosłowne, nie są oczywiste na pierwszy rzut oka. To eksperymenty z formą.
Być może niektórzy ze zwiedzających nie spotkaliby się z jego pracami w innym miejscu.
Pomysłem na to miejsce nie jest tylko mówienie o czekoladzie i Wedlu. Chcemy być przestrzenią, która inspiruje na różne sposoby i wspiera różne środowiska, w tym polskich artystów.
Czy muzeum i sam Wedel chce być mecenasem sztuki?
Na naszej wystawie jest przestrzeń, która jest przeznaczona na wystawy czasowe. Chcemy tam umieszczać prace polskich artystów, które będą wplecione w oprowadzanie, ale też będą mieć tam swoje miejsce. Naszą ambicją jest budowanie kolekcji polskiej sztuki współczesnej.
Prace, które będą u nas wystawiane, wejdą do tej kolekcji i mam nadzieję, że w dalszej przyszłości będziemy mieli tyle dobrych prac, że kto wie, może będzie można postawić następne muzeum, tym razem muzeum sztuki, albo też wypożyczać te prace do innych instytucji kultury.
Rozmawiał: Filip Frydrykiewicz