Sytuacja turystyki na Balearach stała się z politycznego punktu widzenia nieco groteskowa, pisze gazeta „Mallorca Zeitung”. Dwa dni po tym jak lewicowa prezydent Balearów Marga Prohens stwierdziła, że Majorka osiągnęła już swój turystyczny limit, prawicowy przewodniczący rady Majorki, Llorenç Galmés, przyznał, że na wyspie trzeba ograniczyć liczbę miejsc noclegowych. Jeszcze rok temu ten sam polityk krytykował podobne zamiary lewicowego rządu.
Czytaj więcej
Jeśli odwiedzający Majorkę zaczną postępować odpowiedzialnie, będą szanować lokalną społeczność i środowisko, problemy z nadmierną turystyką nie będą tak dotkliwe, jak obecnie. Bo nie liczba gości jest wyzwaniem, ale ich zachowanie - uważa dyrektor ds. turystyki przy Radzie Majorki Susanna Sciacovelli.
Dziś odwiedzający mogą zatrzymać się w jednym z hoteli lub apartamentów, które łącznie dysponują 430 tysiącami miejsc noclegowych. W przyszłości ta liczba ma się jednak zmniejszyć o 4,2 procent - do 412 tysięcy.
Galmés wyjaśnia, że wspomniane 412 tysięcy miejsc odnosi się do faktycznie wykorzystywanej liczby łóżek. 308 tysięcy z nich ma przypadać na hotele, pozostałe 104 tysiące na wynajem krótkoterminowy. To oznacza, że w tej pierwszej grupie będzie ich o 7 tysięcy mniej, w tej drugiej o 11 tysięcy.
Galmés wyjaśnia, że dziś jednym z największych wyzwań stojących przed Majorką jest zarządzanie ruchem turystycznym. Jego zdaniem, trzeba zrobić wszystko, żeby mieszkańcy i urlopowicze żyli w symbiozie. – Po ośmiu latach rządów lewicy i nieograniczonego wzrostu trzeba nałożyć na turystykę pewne ograniczenia – uważa.