Leżący pomiędzy Małym a Wielkim Kaukazem górski kraj oferuje piękne i niezapomniane widoki w trudno dostępnych miejscach. To kraj, który zdecydowanie warto zwiedzać samemu – samochodem, by dojechać tam, gdzie słabo rozwinięta komunikacja publiczna zwyczajnie nas nie zawiezie. Nie ma co się przerażać opowieściami o legendarnej fantazji gruzińskich kierowców. Sporo w tym mitu i przesady, bo tak naprawdę jednak nie ma tragedii. No, może z wyjątkiem szoferów słynnych „marszrutek”. To busiki w przeróżnym stanie technicznym, które w dużej części są podstawowym środkiem zbiorowej komunikacji międzymiastowej. Czasem wręcz trzymające się na przysłowiową taśmę klejąca i trytytkę. Nie tylko ich stan techniczny potrafi przerazić. Sami kierowcy też, bo po górskich serpentynach jeżdżą bez najmniejszego marginesu na błąd – czy to swój, czy jadącego z przeciwka pojazdu. Niektórzy potrafią też wspomagać się leczniczymi nalewkami, które pomagają im pozbyć się strachu i zdrowego rozsądku. Mogą sobie na to swobodnie pozwolić, ponieważ mają pewność, że panowie w niebieskich mundurach nie będą reagować.
W Gruzji nie ma drogówki. Serio. Taka jednostka w strukturach tamtejszej policji nie istnieje. Całą formację jednym pociągnięciem pióra rozwiązał poprzedni prezydent Michael Saakaszwili. Trzeba przyznać, że miał dobry powód. Nawet nie chodzi o to, że była skorumpowana. Nie. Gruzińscy policjanci szli o wiele dalej niż przyjmowanie łapówek. Oni zwyczajnie wymuszali pieniądze od każdego napotkanego kierowcy, którego udało im się zatrzymać. Stali się zwyczajnymi drogowymi rozbójnikami. Więc teraz ich nie ma. Kontrole radarowe? Brak. Kontrole trzeźwości – też brak. Niestety.
Nie oznacza to jednak, że policji w ogóle przy drogach się nie spotka. Tyle że nawet jeżeli stoją na poboczu, to wykonują zupełnie inne zadania. Ich „drogówkowe” obowiązki ograniczają się wyłącznie do przyjazdu na miejsce wypadku i rozstrzygnięcie o winie. I skoro już poruszamy ten mało przyjemny temat, to w razie kolizji nie wolno przestawiać samochodu do czasu przyjazdu patrolu. Nawet jeżeli nie było żadnych ofiar, to jakakolwiek ingerencja czy usunięcie pojazdu z drogi jest w Gruzji przestępstwem. Traktuje się to jako utrudnianie dochodzenia i karze z całą surowością. Jeżeli dojdzie więc do najgorszego, trzeba zostać na miejscu i kompletnie nie przejmować się tym, że tamuje się ruch. Takie są przepisy. Gdy już patrol dojedzie na miejsce, zwykle okazuje się bardzo pomocny i nie należy się obawiać żadnych dziwnych akcji ze strony stróżów prawa. Kłopoty mogą przyjść z zupełnie innej strony – ubezpieczenie OC jest nieobowiązkowe i wielu kierowców go po prostu nie posiada. Dlatego, wyruszając w drogę, lepiej mieć wykupiony w Polsce pełen pakiet i mieć pewność, że obejmuje on też ewentualne wypadki w krajach byłego ZSRR.
Asfalt, szuter i żwir
Gruzja była najbogatszą republiką ZSRR, a poziom zamożności mieszkańców budził zazdrość światowego proletariatu. Ale to się skończyło. Ostro i gwałtownie. Przez ostatnich 25 lat ten kaukaski kraj przeżywał permanentną zapaść. I to niestety wszędzie widać. Dopiero w ostatnich czasie coś zaczęło się poprawiać. Ale nie wszędzie i z pewnością nie na wielką skalę. Poza Tbilisi i Batumi nie uświadczyłem ani jednego nowego samochodu. Dosłownie. Nul, zero. Sklepy przypominają nasze wczesne lata 90., a część blokowisk w dużych miastach wygląda jakby się miała zaraz zawalić. Uzupełnianie ubytków w ścianach blachą falistą nie jest rzadkim widokiem.