Danuta Walewska: Czy kiedy bankrutuje najważniejsza linia lotnicza, najważniejszy klient lotniska, jakim kiedyś był dla portu w Budapeszcie Malev, to powstaje próżnia, czy raczej natychmiast lukę tę zapełnia konkurencja?
Jost Lammers: Próżnia jest zawsze. Chyba że na miejsce bankruta powstaje nowa linia lotnicza. Upadek Malevu było najgorszym doświadczeniem w moim życiu zawodowym. Zdawaliśmy sobie w 2012 roku sprawę, że Malev ma kłopoty, nikt jednak nie przypuszczał, że sytuacja może przybrać taki obrót. Nie było żadnego planu ratunkowego. Węgry miały nowy rząd, który nie miał czasu dla linii lotniczej ani serca do niej, nikt nie myślał wtedy o kontaktach z Brukselą i Malev musiał upaść.
Teraz LOT zdecydował się otworzyć bezpośrednie połączenie z Budapesztu do Chicago i Nowego Jorku.
To wyjątkowe wydarzenie, ponieważ od 2012 roku, czyli od czasu, kiedy zbankrutował Malev, Budapeszt nie miał żadnych bezpośrednich połączeń długodystansowych. Potem Air China zaczęły latać pięć razy w tygodniu do Pekinu, a Air Canada Rouge latem do Kanady. Nadal nie mieliśmy jednak rejsów do USA. Od maja 2018 roku będziemy je mieli.
Negocjował pan takie połączenia np. z dubajskimi Emirates, które latają do Nowego Jorku z mediolańskiego lotniska Malpensa. Nie udało się?