Wizz Air rezygnuje z wejścia na giełdę w Londynie. Akcje Lufthansy, ale także easyJeta i Norwegiana spadają, a niemiecka linia zastanawia się nad stworzeniem nowego, jeszcze tańszego niż Germanwings przewoźnika. Wreszcie Ryanair w swej wielkiej łaskawości otwiera worek ze zniżkami dla podróżujących rodzin.
Jakby tego jeszcze było mało, to LOT, który liczy każdy grosz i szuka przychodów, gdzie tylko może, wprowadza najtańszą taryfę „simple". I jeszcze jedno — wielkie i bogate linie lotnicze Emirates rezygnują z zamówienia u Airbusa samolotów.
To może oznaczać tylko jedno - idą trudne czasy dla lotnictwa pasażerskiego. Dla pasażerów to niewesoła wiadomość. Bo, wprawdzie linie będą jeszcze ostrzej konkurować ze sobą. Ale jest granica tego wyścigu i zawsze przegrywa w niej słabszy, bo ma mniejszą tolerancję na spadek zysków, a potem przychodów. A potem, ten co wygrał dyktuje na rynku warunki, także ceny biletów lotniczych.
Wizz Air zarzeka się, że powodem odwołanego debiutu giełdowego (czytaj próby pozyskania przynajmniej 200 mln euro) wcale nie są gorsze perspektywy dla lotniczego biznesu, a zarząd nadal stawia na rozwój i wzrost wartości firmy. I zrobi to bez giełdowych pieniędzy. Chyba jednak nie do końca tak jest.
Dla wszystkich fatalną wiadomością jest wzrost cen ropy na rynkach światowych i korekta średnich cen tego surowca ze 105 do 116 dolarów — jako średniej na ten rok. Jeśli jakaś linia nie wykupiła odpowiedniego ubezpieczenia, teraz drogo za to zapłaci.