W pierwszych telewizyjnym wystąpieniu od czasu rozpoczęcia demonstracji premier Yingluck Shinawatra zapewniła, że jej gabinet robi wszystko, by tajski naród był zadowolony, musi jednak przestrzegać konstytucji. Dlatego nie może się zgodzić na zastąpienie rządu tymczasową "radą narodową" - jak domagają się tego protestujący.

Od rana w Bangkoku dochodzi do kolejnych zamieszek. Policja używa przeciwko protestującym gazu łzawiącego. Demonstranci próbują sforsować zapory otaczające siedzibę rządu. Władze zdecydowały o zamknięciu dziś ośmiu wyższych uczelni w Bangkoku.

Mimo że wczorajszy dzień, określany przez demonstrantów mianem "dnia zwycięstwa", nie przyniósł im wielkich sukcesów, to niezrażeni tym dziś od rana nadal blokują dzielnicę rządową oraz paraliżują pracę kilku ministerstw. Poruszanie się po Bangkoku - w dzielnicach, gdzie trwają protesty - jest bardzo utrudnione. Wiele ważnych arterii w dzielnicy rządowej jest nieprzejezdnych. Blokują je barykady, zasieki oraz wielotysięczne tłumy żądające powołania "parlamentu ludowego".

Jednocześnie przedstawiciel policji oraz biuro wicepremiera wydały oświadczenia, że wezwania lidera protestów do poniedziałkowego strajku powszechnego są bezprawne, a jemu samemu grozi postępowanie karne. Według policji, za obecną działalność przywódców antyrządowych wystąpień grozi im nawet kara śmierci.