Michael O'Leary, prezes Ryanaira: Możemy zmienić zdanie w sprawie Modlina i Radomia

Pokazaliśmy poprzedniemu rządowi plany, w jaki sposób Lotnisko Chopina można rozbudować. Niestety, nikt wtedy nie był tym zainteresowany – mówi „Rzeczpospolitej” Michael O’Leary, prezes Ryanaira.

Publikacja: 31.01.2024 02:56

Michael O'Leary odwiedził Warszawę, żeby ogłosić największy program letni swojej linii lotniczej w P

Michael O'Leary odwiedził Warszawę, żeby ogłosić największy program letni swojej linii lotniczej w Polsce

Foto: Niklas HALLE'N / AFP

Ogłosił pan kolejne cięcie liczby połączeń Ryanaira z Modlina. Tymczasem nowy rząd zapowiada odblokowanie inwestycji na tym lotnisku, jako na drugiego najważniejszego obsługującego ruch lotniczy z Warszawy i Mazowsza. Czy w tej sytuacji zmieni pan zdanie?

Nie wykluczam, że tak. Możemy zmienić zdanie, bo na inwestycje w Modlinie naciskaliśmy od lat. Oferowaliśmy nawet pieniądze na ten cel, które potem odebralibyśmy, rozliczając się z opłat lotniskowych. Modlin nie rozwijał się, ponieważ PPL (Polskie Porty Lotnicze — red.) i poprzedni rząd blokowali rozwój.

Czytaj więcej

Ryanair rozwija się w Polsce, ale zwija w Modlinie. W lecie 30 nowych tras

Przy tym akurat to, co Modlinowi dzisiaj jest najpilniej potrzebne, można zrobić szybko i naprawdę niedrogo. Tam można wydłużyć już istniejący terminal i powiększyć płytę postojową. W tej chwili jesteśmy w stanie jednorazowo obsługiwać tam jedynie sześć samolotów, a po rozbudowie ta liczba zwiększyłaby się do dwunastu. W ten sposób przepustowość lotniska mogłaby się zwiększyć z obecnych 3,5 miliona pasażerów do ponad 6 milionów i to już latem 2025 roku. Niestety, latem 2024 roku Modlin utraci ze swojej bazy jeden nasz samolot, piętnaście tras, a na szesnastu z nich zmniejszymy częstotliwość latania.

Czy oprócz inwestycji są jeszcze jakieś warunki, które stawia Ryanair, aby nie tylko wrócić z połączeniami, ale i zwiększyć stamtąd oferowanie?

To musi być lotnisko naprawdę niskokosztowe, co jest łatwe do osiągnięcia, kiedy ruch szybko rośnie.

A w tym ograniczeniu oferowania z Modlina nie chodzi w tej chwili jednak o opłaty?

Jeśli lotnisko rozbudowałoby się, byłoby w stanie utrzymać niskie stawki. Chcielibyśmy stamtąd więcej latać do Wielkiej Brytanii, do Maroka, do Turcji. Zwiększony ruch spowodowałby zwiększenie sprzedaży wolnocłowej. A przecież lotniska nie zarabiają wyłącznie na opłatach ściąganych od przewoźników, to ułamek w ich przychodach. Większość pieniędzy płynie ze źródeł dodatkowych.

Nie sądzę, żeby w takiej sytuacji był problem w porozumieniu się z zarządem portu w sprawie nowych stawek. Na razie (po wejściu jesienią nowych taryf opłat za obsługę na lotnisku — red.) nasze koszty operowania z Modlina zwiększyły się dla nas o 90 procent.

Czytaj więcej

Ryanair przeprasza się z internetowymi agentami. Mają mieć ceny jak u przewoźnika

Warszawskie lotnisko także ma być rozbudowywane. Chociaż z pewnością nie jest lotniskiem niskokosztowym. Widzi pan tam przyszłość Ryanaira?

Jak najbardziej. Pokazaliśmy już poprzedniemu rządowi plany, w jaki sposób Lotnisko Chopina można rozbudować. Niestety nikt nie był tym zainteresowany. To naprawdę nie wymaga wielkiej filozofii i trwających miesiącami analiz. Można tam wydłużyć terminal z jednej strony i zbudować odnogę od strony północnej. Spokojnie stamtąd można byłoby obsługiwać dziewięć, dziesięć samolotów jednocześnie.

Ograniczając latanie z Modlina nie myślał pan o rozważeniu operowania z Radomia? Tam chyba na infrastrukturę nie można narzekać?

Z pewnością nie w tym sezonie. Ale nie wykluczam takich decyzji w kolejnych latach.

Jak w takim razie będzie wyglądała polska oferta Ryanaira latem 2024 roku?

Będzie 30 nowych tras, w tym do Alicante, Chani na Krecie, na Korfu, Maltę, do Faro, Palmy, Pafos i Zadaru. W niektórych portach pojawią się Budapeszt, Bruksela, Eindhoven, Londyn, Madryt i Rzym. Będziemy mieli w Polsce zbazowane 42 maszyny, co powinno pozwolić na przewiezienie 18 milionów pasażerów. Oznaczałoby to wzrost ruchu o 10 procent.

Ryanair jest linią, która we flocie ma jedynie boeingi. Jak wiadomo Boeing ma w tej chwili potężne kłopoty z jakością. Czy w tej sytuacji nie obawia się pan, że pasażerowie będą się obawiali wsiąść do B737 MAX, jakie przecież macie w swojej flocie?

W żadnym wypadku. Kłopoty dotyczyły modelu B737 MAX-9, którego nie ma w Europie. W MAX-9 wyleciały zapasowe drzwi, MAX-8 i MAX-10, jakimi lata Ryanair i kilka innych linii europejskich, mają inną konstrukcję. W naszych samolotach nie ma drzwi zapasowych, tylko normalne drzwi ze wszystkimi odpowiednimi zabezpieczeniami i czujnikami.

My też mieliśmy kłopoty z MAX-ami dwa lata temu, kiedy Boeing wracał z nimi po pandemii Covid-19. Poinformowaliśmy wtedy pasażerów, że jeśli ktokolwiek z nich obawia się polecieć MAX-em, może bez jakichkolwiek dodatkowych opłat wybrać rejs obsługiwany przez B737NG. Nikt się nie zgłosił. W ubiegłym roku nasze MAX-y wykonały milion rejsów bez jakichkolwiek problemów.

Dzisiaj pasażerowie nie mają luksusu wyboru, jakim samolotem polecą. To są zazwyczaj albo airbusy albo boeingi. Nie zmienia to faktu, że Boeing musi na serio zabrać się za jakość swoich samolotów. Ale B737 i A320 to bardzo bezpieczne maszyny.

Czytaj więcej

Świetny wynik polskich lotnisk. Ponad 52 miliony pasażerów to nowy rekord

Ma pan wieloletnie doświadczenie z Boeingiem. Skąd wzięły się ich kłopoty z jakością?

Tutaj mamy do czynienia z trzema różnymi czynnikami. Podczas pandemii Covid-19 doszło do wstrzymania produkcji przez dwa lata. A bardzo trudno jest ponownie ruszyć, produkować po 40 samolotów miesięcznie, utrzymując tę samą bardzo wysoką jakość, kiedy zwolniło się najbardziej doświadczonych pracowników.

Po drugie, nie sądzę, że zarządzający produkcją w Seattle rzeczywiście są tak kompetentni, jak ich poprzednicy, którzy awansowali w tej firmie od najniższych stanowisk. To biznesmeni, bardzo sprawni w sprzedaży i marketingu, którzy podczas lunchów i wystawnych kolacji potrafią znaleźć chętnych do kupienia samolotów. Ale na produkcji się nie znają. Nie ma tam dzisiaj ludzi, którzy codziennie rano usiedliby z pracownikami z taśmy produkcyjnej i omówili z nim problemy, jakie mają. Więc to, czego Boeing potrzebuje, to poprawa zarządzania w Seattle. W przeciwnym razie będą mieli kłopoty z rozwiązaniem obecnych problemów.

Bardzo często rozmawiam z prezesem Boeinga Davem Calhounem i z wiceprezesem do spraw finansowych Brianem Westem. Mam pełne zaufanie do tych ludzi. Ale oni w Seattle potrzebują profesjonalistów, którzy usiedliby z odpowiedzialnymi za produkcję, odpytaliby ich z błędów, jakie zostały popełnione w mijającym tygodniu, i porozmawiali, co trzeba zrobić, żeby się nie powtórzyły.

W Ryanairze codziennie rano wszyscy siadamy i wymieniamy się uwagami, na przykład dotyczącymi punktualności rejsów, czym zostały spowodowane opóźnienia i co można zrobić, żeby taka sytuacja się nie powtórzyła. Tej obsesji dotyczącej oceny bieżącej produkcji właśnie w Seattle brakuje.

Nie pomaga i to, że Boeing ma kłopoty z łańcuchem dostaw. W tym wypadku też zawinił Covid-19 i długa przerwa w produkcji. U kooperantów także występują kłopoty z jakością, które potem przekształcają się w potężny problem w Seattle. Na szczęście już wiadomo, że Boeing zdecydował się zatrudnić więcej inżynierów w fabryce. Tam potrzebni są ludzie przywiązani do każdego detalu.

Jakich cen biletów możemy oczekiwać tego lata?

Mamy w tym wypadku dwa sprzeczne trendy. Z jednej strony z powodu spowolnienia dostaw samolotów, podaż miejsc będzie mniejsza niż rok temu. Chociażby Wizz Air, z powodu kłopotów z silnikami, zmuszony był do uziemienia 40 maszyn. Ale z drugiej strony ceny paliwa w tym roku będą niższe niż w 2023 roku. Czyli z jednej strony – mniejsze oferowanie, które powinno się przełożyć na wzrost cen, a z drugiej – niższe koszty, co powinno spowodować spadek taryf. Sądzę więc, że taryfy w Ryanairze będą albo podobne do zeszłorocznych, albo minimalnie wyższe, niż te z ostatniego lata. Ale nie więcej, niż o jakieś 3–5 procent.

Rozumiem, że nadal bardzo uważnie obserwuje pan, co dzieje się z konsolidacją europejskiej branży. Chodzi mi zwłaszcza o przejmowanie włoskich ITA przez Lufthansę. Jak pan sądzi, jak zakończy się ten proces?

Przejęciem ITA przez Lufthansę, bo ta linia musi zostać sprzedana. Nie może być tak, że włoscy przewoźnicy co dwa lata muszą ratować swoją linię. Rzeczywiście Komisja Europejska okazała się skrupulatna i ITA będzie musiała oddać kilka działek czasowych startów i lądowań na rzymskim lotnisku Ciampino i na obu lotniskach mediolańskich na Linate i Malpensie.

A czy opory Komisji Europejskiej nie wynikają z faktu, że w Brukseli nie za bardzo podoba się konsolidacja na europejskim rynku lotniczym?

Alitalia była ratowana wielokrotnie. Portugalski TAP potrzebował 3 miliardów euro na przetrwanie. Nie może być tak, że nieustannie trzeba szukać pieniędzy, bo nieudolny zarząd nie jest w stanie rozsądnie pokierować biznesem.

Wyraźnie widać, że Europa będzie miała trzy grupy przewoźników wyspecjalizowanych w lotach przesiadkowych, czyli „rodziny” Lufthansy, Air France-KLM/SAS i British Airways Iberia. Plus linie niskokosztowe.

Czytaj więcej

Opóźniony lot? Jeśli klient się nie odprawi, odszkodowanie mu nie przysługuje

Jak bardzo negatywny wpływ ma na siatkę Ryanaira sytuacja w Izraelu i – ostatnio – także w Jordanii. O tych rynkach mówił pan, że są bardzo rozwojowe.

Przed wojną Izraela z Hamasem mieliśmy 100 połączeń z Tel Awiwu. Od najbliższego czwartku, 1 lutego, wracamy tam, ale z lotami w 20 kierunkach.

Ten konflikt ma również negatywny wpływ na naszą siatkę jordańską – chodzi o loty do Akaby. Popyt na te połączenia jest znacznie mniejszy niż przed wybuchem wojny między Izraelem a Hamasem, ale nie brakuje Izraelczyków, którzy chcą polecieć do Europy. Natomiast rynek turystyczny, który świetnie się rozwijał, praktycznie nie istnieje. Ludzie nie chcą latać na wakacje tam, gdzie toczy się wojna.

Czy to jedyne zagrożenie, jakie widzi pan dla branży tego lata?

Niestety nie. Nadal mamy wojnę w Ukrainie. I cały czas jest ryzyko, że wszystko może pójść w złym kierunku. Mamy inflację, wysokie stopy procentowe, to poważnie hamuje wydatki konsumentów. Zawsze „możemy liczyć” na kontrolerów ruchu lotniczego i ich dzikie strajki. Ale my zamierzamy dołożyć do naszej floty 50 maszyn.

Michael O’Leary ma 62 lata. Jest Irlandczykiem, absolwentem Clongowes Wood College i Trinity College w Dublinie. Karierę rozpoczął w 1984 r. jako konsultant ds. podatkowych w kancelarii KPMG. Przełomowym momentem było spotkanie z irlandzkim milionerem Tonym Ryanem, z którym założyli linię lotniczą Ryan’s Guinness Peat Aviation. Z Ryanairem jest związany od 1988 r., początkowo jako wiceprezes, potem dyrektor generalny, wreszcie od 1994 r. prezes.

Ogłosił pan kolejne cięcie liczby połączeń Ryanaira z Modlina. Tymczasem nowy rząd zapowiada odblokowanie inwestycji na tym lotnisku, jako na drugiego najważniejszego obsługującego ruch lotniczy z Warszawy i Mazowsza. Czy w tej sytuacji zmieni pan zdanie?

Nie wykluczam, że tak. Możemy zmienić zdanie, bo na inwestycje w Modlinie naciskaliśmy od lat. Oferowaliśmy nawet pieniądze na ten cel, które potem odebralibyśmy, rozliczając się z opłat lotniskowych. Modlin nie rozwijał się, ponieważ PPL (Polskie Porty Lotnicze — red.) i poprzedni rząd blokowali rozwój.

Pozostało 95% artykułu
Linie Lotnicze
Prezes Emirates: Nasza reakcja na ulewy daleka od doskonałości. Przepraszam
Linie Lotnicze
Wizz Air: Abonament na loty na stałe w ofercie i z dłuższym okresem subskrypcji
Linie Lotnicze
Dokąd Polacy polecą na majówkę? Ryanair: Prym wiodą trzy kraje
Linie Lotnicze
Podróże lotnicze za granicę. Najwięcej latają Amerykanie
Linie Lotnicze
Linie lotnicze chwalą się, że są „eko”, a dwutlenku węgla wytwarzają coraz więcej