- Nie wiesz wtedy, co się dzieje, bo człowiek jest wyrwany ze snu - relacjonuje przez telefon Agnieszka Młoduchowska, która pracuje w Zespole Asystenckim Polskiej Agencji Prasowej.
Według amerykańskich służb geologicznych USGS trzęsienie miało magnitudę 6,7. Jego epicentrum znajdowało się między wyspą Kos na Morzu Egejskim a miastem Bodrum na wybrzeżu Turcji, a ognisko na głębokości 12 km pod dnem morskim.
- Wszystko się trzęsło: budynek, meble. Wszystko spadło ze ścian. Pootwierały się wszystkie szafki, powywalało się to, co było na meblach w pokoju - opisuje Młoduchowska. Według niej trwało to "dosłownie chwilę". - Takie naprawdę silne wstrząsy trwały może minutę-dwie - precyzuje. Jak dodaje, w czasie wstrząsów pozostała w budynku, choć wielu ludzi powychodziło na balkony i na zewnątrz budynków.
Jak wyjaśnia, "później nastąpił wtórny wstrząs, który już był mniejszy i dużo krótszy - trwał dosłownie kilka sekund". - I tak naprawdę te wtórne wstrząsy trwały do godziny 6 rano. Były bardzo delikatne. Później już miało się wrażenie, że wszystko się trzęsie - zauważa.
Młoduchowska jest na Kos od trzech dni, planuje zostać tu jeszcze tydzień. Mieszka w ośrodku, usytuowanym około kilometra od portu w Kos. Spytana, jak wygląda krajobraz po trzęsieniu, powiedziała: "Nie widać, żeby budynki były zniszczone aż tak bardzo. Niektóre są popękane, mają delikatne pęknięcia na murach. Jedna tawerna na nabrzeżu, przy plaży, jest zawalona. Prawdopodobnie to tam ktoś zginął, bo - jak się przeszłam - to tam była tylko jedna jedyna zawalona tawerna".