Spanair miał ponad 30 procent ruchu z Barcelony, Malev ponad 40 procent z Budapesztu. W Malevie było kilka restrukturyzacji. W czym pana zdaniem sytuacja LOT-u jest lepsza, bo przecież z lotniska w Warszawie operuje też Wizz Air?
Pomaga nasza strategia „wschód łączy zachód" i budowa centrum przesiadkowego w Warszawie. Także rozwój połączeń długodystansowych, z których Spanair i Malev zrezygnowały. Podobną decyzję podjęła czeska CSA. A to szybko pogarsza sytuację w siatce europejskiej, bo na niej przede wszystkim zarabiamy.
W 2011 roku zanotowaliśmy w Warszawie wzrost przewozów o 9 proc., podczas gdy ruch zwiększył się o 7 proc., ale najbardziej cieszy, że w Warszawie mamy 52 proc. rynku. To znaczy, że pierwszy raz od wielu lat LOT odzyskał pozycję dominującego przewoźnika na warszawskim lotnisku.
Nie ukrywam też, że nie martwi mnie decyzja naszego głównego konkurenta na lotnisku Chopina, Wizzaira, o przeprowadzeniu się do Modlina. Warszawskie lotnisko jest wygodne, rozbudowuje się i jest nastawione na biznes. My zainwestowaliśmy w business lounge, kioski do odprawy elektronicznej, komfort podróży, który zwiększył się dzięki podstawianiu samolotów pod rękawy. W roku 2010 tylko 15 proc. naszych samolotów parkowało pod rękawem, w końcówce zeszłego roku ponad 70 proc.
Mówi pan o planowanym zysku w tym roku. Chce go pan osiągnąć w sytuacji, gdy IATA prognozuje dla europejskich przewoźników 4,4 mld euro strat. Czy to będzie zysk z działalności operacyjnej, czy z wyprzedaży aktywów?
Z latania. Od roku 2010 zysk operacyjny LOT-u był mniejszy niż średnia IATA. W tym roku będzie powyżej tej średniej. Oczekujemy, że poprawa wyników z porównaniu z rokiem 2011 wyniesie 259,6 mln złotych. Jeśli porównamy wynik z roku 2010 z prognozowanym na rok 2012, poprawa wyniesie 752 mln złotych. Tyle, ile jedna czwarta naszej sprzedaży netto. To wyjaśnia nie tylko, dlaczego jeszcze tu jesteśmy, ale i pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość.