Na razie ani Grupa TUI, ani Air Berlin nie informują oficjalnie o utworzeniu nowego przewoźnika, choć wiadomo, że negocjacje w tej sprawie toczą się od dawna. Pierwsze doniesienia, o których głośno zrobiło się kilka tygodni temu, spowodowały chaos w siatce lotów TUIfly – załogi przewoźnika z obawy o własną przyszłość nie stawiły się w pracy, dostarczając pracodawcy jedynie zwolnienia lekarskie. Dopiero po otrzymaniu zapewnienia od koncernu o zachowaniu wielkości zatrudnienia i wynagrodzenia, piloci i stewardessy wrócili do swoich obowiązków. O terminie powstania nowego przewoźnika przestało się jednak oficjalnie mówić.

Tymczasem według informacji zebranych przez niemiecki dziennik "Die Sueddeutsche Zeitung" (SZ) pod koniec listopada ma pojawić się oficjalny komunikat o utworzeniu nowej linii lotniczej - Blue Sky. W jej flocie znajdą się w sumie 62 samoloty:  27 z TUIfly i 35 z Air Berlina, w tym 21 należących do austriackiej spółki-córki Air Berlin Niki i 14 wynajmowanych od wielu lat przez Air Berlina od TUIfly. Jak informuje "SZ", berliński przewoźnik chciał się ich pozbyć już od jakiegoś czasu, by nie pogarszać i tak słabej sytuacji finansowej, TUI nie wyrażało jednak na to zgody, zasłaniając się obowiązującymi umowami. Ponieważ jednak koncern turystyczny zaczął poważnie obawiać się, że Air Berlin któregoś dnia po prostu nie będzie miał z czego opłacić wynajmu, przystąpił do nowego porozumienia.

W nowej spółce TUI będzie miało zaledwie 24 procent udziałów. Kolejne 25 procent otrzyma za to Etihad, a pozostałe 51 procent ma należeć do austriackiej fundacji, której prezesem jest Stefan Pichler, szef Air Berlina. Oznacza to, że kontrola i większość ryzyka ekonomicznego przejdzie, choć nie bezpośrednio, na Etihad, przewoźnika z Abu Zabi, który ma 29,2 procent udziałów Air Berlina.

Zdaniem "SZ" TUI zagwarantuje przez 10 lat ściśle określoną liczbę pasażerów, ale nie będzie miało głosu przy podejmowaniu decyzji dotyczących siatki połączeń. Oznacza to, że koncern zapewni nowemu przewoźnikowi tylko podstawowe wypełnienie, ale jeśli nowa spółka ma zarabiać, będzie musiała sama pozyskać dodatkowych klientów.

Dla Etihadu transakcja to nie tylko ratunek dla Air Berlina, lecz także inwestycja. Zdaniem "SZ" arabski przewoźnik liczy na zwiększenie liczby klientów podróżujących z touroperatorami należącymi do Grupy TUI na dalekich trasach. Z punktu widzenia Air Berlina transakcja i tak była zaś nieunikniona. Linia od dawna nie umie bowiem wyjść na finansową prostą.