Chińczyk na wakacjach

Goście z Chin to zbawienie dla światowej branży turystycznej, ale też problem z powodu odmiennej mentalności

Publikacja: 16.08.2013 19:52

Chińscy turyści tłumnie jadą za granicę, niestety nie zawsze wiedzą, jak się zachowywać w nowym otoc

Chińscy turyści tłumnie jadą za granicę, niestety nie zawsze wiedzą, jak się zachowywać w nowym otoczeniu

Foto: AFP

Góra Gellérta w Budapeszcie w upalne, lipcowe popołudnie. Nie widać tłumu turystów, mimo iż to jeden z najpopularniejszych celów zagranicznych gości w stolicy Węgier i środek sezonu. Wreszcie zatrzymują się dwa autokary, z których wysypuje się grupa Azjatów. – Nihao! – wołają naganiacze okolicznych restauracji i sklepów z pamiątkami, rozpoznając w gościach Chińczyków.

Bezskutecznie. Turyści ani o krok nie odłączają się od grupy i żaden nie reaguje na powtarzane we wszystkich językach „wyjątkowe oferty”. – Z nimi tak zawsze – mówi zrezygnowany kelner. – Żadnego kontaktu. Nawet jeśli wypiją herbatę, to swoją, z termosu. Nie żeby nie mieli pieniędzy, tylko nasza im nie smakuje.

Na podbój świata

Turyści z Państwa Środka od kilku lat zdobywają świat. W zeszłym roku wybrało się ich w podróż 85 mln, w tym może być ich więcej. Według ocen pekińskiej Akademii Turystyki liczba chińskich turystów rośnie w tempie 16 proc. rocznie, co oznacza, że do końca bieżącej dekady może ich być nawet 200 mln.

Związki branżowe przemysłu turystycznego pod wszystkimi szerokościami geograficznymi liczą na nich jak na zbawienie, wiedząc, że w zeszłym roku chińscy turyści wydali łącznie 102 mld dolarów. Więcej niż Amerykanie i Niemcy razem wzięci. Nic dziwnego, że wszyscy usiłują zapewnić atrakcje mogące przyciągnąć gości z Chin. Bo upodobania mają szczególne.

Chińczycy uwielbiają np. odwiedzać miejsca znane im z telewizyjnych seriali, o których nikt w Europie nawet nie słyszał, a których akcja rozgrywa się na południu Europy. Chętnie odwiedzają Trier, rodzinne miejsce Karola Marksa, albo francuskie Montargis, gdzie w latach 20. XX wieku żył Deng Xiaoping i gdzie podobno narodził się chiński komunizm. Nawet hiszpańską corridę trzeba było zamienić na bezkrwawe gonitwy, bo chińscy tour-operatorzy uznali, że ich klienci nie zamierzają oglądać zabijania zwierząt.

Chińskojęzyczne foldery i programy w hotelowych telewizorach to dziś już podstawowy wymóg, podobnie jak posiłki odpowiadające podniebieniu wschodnich gości.

Wprawdzie, statystycznie rzecz biorąc, Chińczycy to wciąż społeczeństwo dość ubogie, jednak ok. 300 milionów tych, którzy pracują w nowoczesnym przemyśle i usługach, to rodząca się klasa średnia o zamożności porównywalnej ze średniozamożnymi Europejczykami.

Nuworysze na wycieczce

Tak jak mieszkańcy Europy środkowej po wyjściu ze zgrzebnego socjalizmu rzucili się do kupowania mieszkań, samochodów (w tej dziedzinie przegonili już nawet USA) i do zaspokajania ciekawości świata, który przez długie dekady był przed nimi zamknięty. Jak zwracają uwagę socjologowie, w Chinach klasa nowobogackich bez jakichkolwiek zahamowań rzuciła się w wir ostentacyjnej konsumpcji na modłę „nowych Ruskich”, a zaliczenie podróży zagranicznej to już nieomal obowiązkowy temat przechwałek.

Niestety, Chińczyk za granicą stał się postacią kontrowersyjną. To prawda, że hotelarze i organizatorzy wycieczek wyczekują nowych rezerwacji z Państwa Środka jak kania dżdżu, z drugiej strony coraz więcej sygnałów wskazuje na mur niezrozumienia pomiędzy skośnookimi turystami a gospodarzami.

Dochodzi do zadrażnień, które z jednej strony są skutkiem różnic kulturowych pomiędzy Dalekim Wschodem a Zachodem, z drugiej strony jednak w ich tle jest rzucający się w oczy brak ogłady, a czasami wręcz prostactwo pokolenia rozkapryszonych jedynaków nazywanych „małymi cesarzami”, którzy wskutek polityki jednego dziecka dominują dziś wśród młodych i zamożnych Chińczyków.

W maju tego roku powszechne oburzenie wywołał wandalizm chińskiego nastolatka z Nankinu, który podczas pobytu w Egipcie wyrył na ścianie starożytnej świątyni w Luksorze znaki „tu był Ding Jinhao” (tak naprawdę napis został wyryty już jakiś czas temu, dopiero teraz zauważyli go i opublikowali w Internecie inni Chińczycy). Sprawą zajęły się najważniejsze media w Chinach, a rząd zgromił jeżdżących za granicę rodaków za skandalicznie złe zachowanie.

Ding Jinhao uznany został za przynoszącego wstyd Chinom wandala, który przeniósł do Luksoru wzorce obserwowane u siebie w domu. Szacunek dla zabytków nie jest bowiem szczególnie zakorzeniony w Chinach, gdzie gryzmoły widoczne są prawie na każdym masowo odwiedzanym budynku. Niektórzy teoretycy kultury uczenie wywodzą to od starej tradycji opisanej w klasycznym dziele „Podróż na Zachód” (Król Małp podpisuje się w nim nawet na posągach Buddy).

Wandal eksportowy

Inni mają jednak znacznie prostsze i bardziej trafiające do przekonania wytłumaczenie. „To rewolucja kulturalna i władza komunistów zniszczyła tradycyjne chińskie maniery. Stanowiące tkaninę społeczeństwa zasady, wierzenia oraz zdolność rozróżniania dobra i zła zaginęły” – uważa prof. Tie Xian z Uniwersytetu Południowej Karoliny w USA.

A najlepszym dowodem na to, że nie chodzi o jakieś szczególne cechy cywilizacyjne, lecz o zwykły brak ogłady i kultury, jest porównanie z Koreańczykami i Japończykami, którzy pochodzą z tego samego kręgu cywilizacji, a jednak za granicą nie przynoszą wstydu swojemu krajowi.

Tymczasem Chińczycy pozwalają sobie na wiele. Gazety w Hongkongu pokazały, jak turystki z Chin trzymają dzieci robiące kupę w wagonie metra albo jak goście po kilku głębszych oddają mocz na środku eleganckiej restauracji. Chińscy turyści śmieci wyrzucają gdzie popadnie, nie przestrzegają zakazów palenia. Lista zastrzeżeń jest długa – hałaśliwe zachowanie w muzeach i kościołach, brak zrozumienia i szacunku dla miejscowych obyczajów, ciągłe spluwanie na ulicę i pijaństwo połączone z awanturowaniem się. Rok temu szwajcarski samolot miał przymusowe lądowanie po tym, jak chińscy turyści wywołali masową bijatykę.

W biednych krajach uważanych przez Chińczyków za „gorsze”, jak Kambodża czy Korea Północna, turyści zabawiają się, „polując” na żebrzące dzieci rzucanymi w nie cukierkami, co jest odbierane jako wyraz pogardy.

Władze w Pekinie uznały, że skarg i narzekań jest już zbyt wiele, i zareagowały na problem w charakterystyczny dla chińskiej mentalności sposób, czyli tworząc odpowiednie przepisy. Do rejestru niedopuszczalnych zachować wpisano m.in. publiczne przeklinanie i hałasowanie, brudzenie i śmiecenie, omijanie kolejek, obrażanie tubylców, niszczenie siedzeń w pojazdach komunikacji masowej. Lista jest długa i obejmuje kilkadziesiąt pozycji.

Lekcja ogłady

O wadze, jaką do problemu przykładają najwyższe władze, świadczy fakt, że poświęcił mu uwagę nawet zespół przy komitecie centralnym partii. Zalecono, by edukacją wyjeżdżających za granicę zajęły się biura turystyczne, ale akcje uświadamiające mają być prowadzone także w szkołach i na uczelniach. Jak tłumaczył wysoki urzędnik ministerstwa oświaty, tu nie chodzi tylko o estetykę, ale o wizerunek Chin. Przekonanie, że Chińczycy są niekulturalni, może rodzić uprzedzenia, a to odbije się na pracujących za granicą specjalistach albo studentach – tłumaczył.

Próba cywilizowania jeżdżących w świat Chińczyków nie jest nowa. Po raz pierwszy listę „pożądanych zachowań obywatela ChRL za granicą” spisano już w 2006 r., a akcję „cywilizowania turysty” (wenning liyou) powtórzono przed olimpiadą w 2008 r.

Od tamtego czasu liczba chińskich turystów za granicą zwiększyła się dwukrotnie, a podróżujący nowobogaccy mają najwyraźniej w nosie regulaminy savoir vivre’u. „To przykre, gdy za granicą widzę napisy »nie spluwać« tylko po chińsku” – mówi Huang Chenwei, przewodnik z Szanghaju.

Czy tym razem chińscy turyści wezmą sobie do serca nowe wytyczne? Wątpliwe, tym bardziej że spluwania na ulicę, hałaśliwego zachowania albo rzucania śmieci gdzie popadnie nikt nie uzna za przestępstwo. A gospodarze wolą dyskretnie odwrócić wzrok, niż w ciężkich dla branży turystycznej czasach ryzykować utratę dobrze płacącego klienta.

Chyba że niesfornych obieżyświatów powstrzyma całkiem poważna groźba wiceministra spraw zagranicznych Zhanga Yesui, który zapowiedział, że winni aktów wandalizmu, albo „poważnego narażenia na szwank dobrego imienia ojczyzny” będą mogli spodziewać się surowej kary po powrocie do domu.

Góra Gellérta w Budapeszcie w upalne, lipcowe popołudnie. Nie widać tłumu turystów, mimo iż to jeden z najpopularniejszych celów zagranicznych gości w stolicy Węgier i środek sezonu. Wreszcie zatrzymują się dwa autokary, z których wysypuje się grupa Azjatów. – Nihao! – wołają naganiacze okolicznych restauracji i sklepów z pamiątkami, rozpoznając w gościach Chińczyków.

Bezskutecznie. Turyści ani o krok nie odłączają się od grupy i żaden nie reaguje na powtarzane we wszystkich językach „wyjątkowe oferty”. – Z nimi tak zawsze – mówi zrezygnowany kelner. – Żadnego kontaktu. Nawet jeśli wypiją herbatę, to swoją, z termosu. Nie żeby nie mieli pieniędzy, tylko nasza im nie smakuje.

Pozostało 91% artykułu
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: W Grecji Mitsis nie do pobicia
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017 pomaga w pracy agenta
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: „Strelicje" pokonały „Ślicznotkę"
Turystyka
Turcy mają nowy pomysł na all inclusive
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Turystyka
Włoskie sklepiki bez mafijnych pamiątek