Arabska wiosna nie jest dla kobiet

Przeciw dyktatorom Arabki protestowały równie mocno, jak Arabowie. Ale teraz niektóre z nich nie są zadowolone z liberalizacji obyczajów, jakie przyniosła rewolucja

Publikacja: 15.04.2012 15:27

Arabska wiosna nie jest dla kobiet

Foto: AFP

Zachodnim feministkom to może się nie podobać, ale w świecie islamu zaktywizowały się konserwatywne organizacje kobiece. W marcu na przedmieściach tunezyjskiej stolicy odbył się międzynarodowy kongres zwolenniczek kalifatu (taka fundamentalistyczna manifa). To także efekt rewolucji – za czasów obalonego ponad rok temu dyktatora Zina Al-Abidina Ben Alego odbyć by się nie mogła.

Na obrady mężczyźni nie mieli wstępu. Uczestniczki mówiły, że walczą o prawa kobiet i godność. Ale nie w rozumieniu zachodnim. Wręcz przeciwnie – ich zdaniem czas skończyć z życiem w świeckim systemie liberalno-demokratycznym. O niszczącym wpływie Zachodu na muzułmanki opowiadał film, który obejrzały na początek. Potem debatowały, jak przywrócić zasady islamu we wszystkich dziedzinach życia. Wiadomo też, że krytykowały męskie islamskie dyktatury – w Iranie i Arabii Saudyjskiej.

Konserwatystki islamskie są i w szeregach egipskiego Bractwa Muzułmańskiego, organizacji, która ma największy wpływ na kształtowanie się nowego społeczeństwa islamskiego, nie tylko zresztą w Egipcie. Nowe idee z tego kraju rozchodzą się po całym świecie arabskim. Według różnych danych od jednej czwartej do połowy członków Bractwa stanowią Siostry Muzułmanki. Nie mogą się jednak wdrapać na szczyt hierarchii, tam jest miejsce tylko dla mężczyzn, nie mogą też marzyć o kandydowaniu na prezydenta, bo Bractwo sprzeciwia się powierzaniu tego stanowiska kobietom.

Bractwo Muzułmańskie urządziło nawet obchody Dnia Kobiet. Wiele mówiono w ich trakcie o rodzinie, w której „każdy wie, jaka jest jego rola", i o konieczności odparcia zagranicznych wpływów i wzorców. Trochę zaskakująco mogły zabrzmieć słowa szefowej komitetu kobiet w partii założonej przez Bractwo, profesor Manal Abul Hasan: „Kobiety są bliźniaczą połówką mężczyzn. Bóg Wszechmogący narzucił równość kobiet i mężczyzn w prawach i obowiązkach".

Mężczyźni radzą za murami

Główną siłą rewolucji w krajach arabskich byli mężczyźni, zwłaszcza młodzi, którzy mimo zdobycia wykształcenia nie mogli sobie pozwolić na założenie rodziny. To Tunezyjczycy, bezrobotni dwudziestokilkulatkowie i sfrustrowani absolwenci, wyszli pod koniec grudnia 2010 r. na ulice. Głównie egipscy mężczyźni miesiąc później rozpoczęli okupowanie kairskiego placu Tahrir i to ich libijscy koledzy kolejne kilka tygodni później przegnali z Bengazi zwolenników Muammara Kaddafiego.

We wszystkich tych protestach uczestniczyły i kobiety, ale było ich znacznie mniej. Jeszcze mniej było ich we władzach opozycyjnych organizacji zwalczających dyktatorów i we władzach rewolucyjnych. Matki, siostry i wdowy po ofiarach Kaddafiego najwytrwalej wystawały pod gmachem sądu w Bengazi, śpiewając smutne pieśni i wznosząc transparenty, ale za murami tego sądu, który przekształcił się w siedzibę władz libijskiej rewolucji, obradowali prawie sami mężczyźni. I tak już zostało, o skutkach arabskiej wiosny decydują Arabowie, a nie Arabki.

Najbardziej niepokoją się różne zachodnie organizacje dbające o parytety. Troskę wyrażają liberalne zachodnie media, pisząc, że w parlamentach arabskich jest mniej kobiet niż przed rewolucjami, a na arabskich ulicach więcej kobiet w chustach muzułmańskich. I że ich prawa, w wielu krajach i tak skromne w porównaniu z Europą, są zagrożone.

Prawda jest bardziej skomplikowana. Z Arabkami w parlamencie bywa różnie. W Kuwejcie, gdzie rewolucji nie było, choć do wstrząsów społecznych doszło, po niedawnych wyborach nie ma już żadnej kobiety, a były cztery. Spadła do ledwie dwóch procent ich liczba w parlamencie egipskim, zdominowanym przez islamistów. Ale w Tunezji, gdzie też wygrała partia islamska, co czwartym posłem jest teraz kobieta. Z kolei w tunezyjskim rządzie zdominowanym przez islamską partię Nahda tylko dwa ministerstwa powierzono kobietom, i to nie te najważniejsze. Jedna kieruje resortem do spraw kobiet, a druga – ochrony środowiska. To wszystko nie pozwala wysnuć prostych wniosków.

Trudno też wskazać, co na niekorzyść kobiet zmienili już islamiści, którzy na fali rewolucji przejmują władzę w wielu częściach arabskiego świata, od Maroka po Egipt.

– Na razie w Tunezji nie zmieniło się nic – mówi mi Fauzia Belhaż Mezzi, szefowa działu krajowego francuskojęzycznego dziennika „La Presse de Tunisie". Jej zdaniem tak będzie do czasu, aż w wyniku następnych wyborów do władzy dojdą naprawdę radykalni islamiści, salafici.

– A pewnie w ogóle do niej nie dojdą, nie mają dużego poparcia. W Tunezji zbyt silne jest przywiązanie do wolności obywatelskich – dodaje.

Fauzia Belhaż Mezzi podróżowała ostatnio do Paryża i Londynu i wszędzie słyszała zadawane z troską pytania, czy po powrocie do Tunezji będzie musiała owinąć głowę chustą?

– Takie jest wyobrażenie kształtowane przez tamtejsze media. A Nahda nie zamierza wprowadzać takiego nakazu. Taki program mają salafici, oni uważają, że kobieta powinna być szczelnie zakryta, domagają się też przywrócenia poligamii. Ale to głoszą w programie, nigdy jednak nie widziałam, by jakiś salafita domagał się od spotkanej kobiety, by założyła hidżab czy nikab.

O tym, że islamska partia Nahda nie wprowadziła żadnych niekorzystnych dla kobiet zmian, jest też przekonana znajoma Europejka, mieszkająca wraz z mężem Tunezyjczykiem w prowincjonalnym miasteczku. – Nahda działa niezwykle dyplomatycznie. Jej popularność zaczęła zresztą spadać, tym bardziej nie zdecyduje się na radykalne posunięcia - mówi.

Nawet na prowincji, jak podkreśla, zaszły poważne zmiany społeczne, z którymi rządzący muszą się liczyć. Starsze pokolenie przestrzega jeszcze wpojonych przez rodziców i dziadków haseł, że rolą kobiety jest bycie matką wielodzietnej rodziny. Ale młode kobiety są świadome swych praw, chcą żyć inaczej niż ich matki, kształcą się i naśladują europejski styl życia.

Muzułmańscy konserwatyści z Zachodu

Europejka z tunezyjskiej prowincji dostrzega jednak i inne zjawisko: – Po rewolucji wiele kobiet, które dotychczas chodziły z odsłoniętą głową, zaczęły nosić chusty. Może to znak solidarności z partią rządzącą? – zastanawia się.

Może to być też efekt globalizacji w świecie islamu. Prawie wszędzie coraz więcej muzułmanek nosi chusty, wzorce narzuca im telewizja. Choć nie wszystkie stacje - są i takie, w których arabskie prezenterki są mocno roznegliżowane. Kilka dekad wcześniej modne Arabki w wielu krajach wyglądały, jakby się ubierały w Paryżu. Jeszcze niedawno za zasłonami nie ukrywały się nawet jemeńskie wieśniaczki znad Morza Czerwonego, a teraz w Jemenie tylko pojedynczym kobietom widać choćby kawałek twarzy, niemal wszystkie są szczelnie przykryte chustami i nikabem, spod którego wystają tylko rzęsy. Jeżeli jest to moda, to niewątpliwie konserwatywna.

– W Jemenie zawsze trudno było być kobietą, zawsze miałyśmy mniej praw, a ograniczających przemoc domową wcale. Nawet prawo do samodzielnego wychodzenia na ulicę bez narażenia się na docinki jest łamane – odpowiada mi drogą emailową jedna z najbardziej znanych uczestniczek rewolucji w Jemenie, młoda blogerka Afrah Naser, która od kilku miesięcy mieszka w Szwecji. Dyktator Ali Abdullah Saleh w wyniku rewolucji oddał po przeszło trzech dekadach władzę, gwarantując sobie w przeciwieństwie do innych obalonych arabskich dyktatorów nietykalność. Jego następca, były wiceprezydent Abd Rabu Mansur Hadi, dopiero zaczął rządzenie. – Ma wiele problemów do rozwiązania, obawiam się, że kobiety nadal będą marginalizowane – dodaje Afrah Naser. W nowym rządzie znalazły się jednak trzy kobiety.

A nadzieje piękniejszej połowy społeczeństwa na poprawę rozbudza jeszcze ich nowa idolka, Tawakul Karman, która dostała w zeszłym roku pokojową Nagrodę Nobla.

Rok temu we władzach rewolucyjnych w Bengazi widać było jedną kobietę. Nienosząca chusty 50-letnia doktor stomatologii, Iman Bugajgis, zajmowała się kontaktami z zagranicznymi dziennikarzami.

Rewolucjoniści libijscy wyglądali bardzo zachodnio, bardziej niż ci z Egiptu. Ale gdy trafiałem do domów tych wykształconych, znających Zachód mężczyzn, inżynierów, prawników, artystów, to nie widać tam było kobiet. Prowadziliśmy rozmowy we własnym, męskim gronie. Widywałem tylko kobiece dłonie, które przez drzwi podawały mężom czy synom wielkie tace z zieloną herbatą czy obiadem.

Kontakt z Zachodem nie zmienił ich podejścia do kobiet. A czasem nawet uczynił ich bardziej konserwatywnymi. Podobne wnioski można wyciągnąć z powieści libijskiego emigranta, mieszkającego w USA Hishama Matara. Jej akcja rozgrywa się w czasach, gdy rządy Muammara Kaddafiego wydawały się niezagrożone. Jeden z bohaterów jest nowoczesnym, subtelnym poetą, który na stałe mieszka na Zachodzie. Odwiedza Libię ze swoją wyniosłą zachodnią żoną, snuje postępowe opowieści, ale gdy ujrzy swoją 14-letnią siostrę siedzącą w kawiarni z chłopakiem z nią niespokrewnionym, budzi się w nim konserwatysta. „O tak, jeśli chodzi o niewieścią cnotę jesteśmy zawzięci, nieubłagani i sprawni. W takich sprawach nasza sprawność może konkurować z efektywnością niemieckich fabryk" (Hisham Matar „W kraju mężczyzn", tłum. Ewa Penksyk-Kluczkowska, wydawnictwo Smak Słowa, Sopot 2011). Oburzony brat poeta zwołuje radę rodzinną, na której 14-latka słyszy od matki: „Okryłaś mnie hańbą, ty mała dziwko, teraz twój ojciec uzna, że niewłaściwie cię wychowałam". Dziewczyna ląduje w areszcie domowym i czeka w nim na znalezienie jej męża, co pozwoli zmyć hańbę. Gdy poeta już wszystko załatwi, wraca spokojnie z amerykańską żoną na Zachód, by nadal prowadzić tam liberalne życie. Wiele wskazuje, że podobnie zachowałoby się wielu walczących o demokrację libijskich rewolucjonistów.

Zjednoczone przeciw fundamentalistom

– Z niepokojem wysłuchuję tego, co mówią mi wykładowczynie z egipskiej uczelni. Zagęszcza się atmosfera wokół kobiet zajmujących jakieś stanowiska. Bractwu Muzułmańskiemu nie podobają się samodzielne kobiety – opowiada mi Libanka, pracująca na uniwersytecie w Bejrucie. Sytuacja w jej kraju jest specyficzna. Tam rewolucji nie było, choć niepokojów społecznych i politycznych nie brakuje od dekad. Pod wpływem rewolucji w innych krajach arabskich doszło do zmian w rządzie i do nieśmiałych prób zmian w ustawodawstwie, tak by zapobiec wybuchowi.

Krajów arabskich jest dwadzieścia kilka, różny jest w nich los kobiet, różne są ich prawa, choć nawet w najbardziej liberalnej Tunezji do ideału prozachodnich feministek jest daleko. Jest i poczucie wspólnoty Arabek, są wspomniane mody przekraczające granice. Wykształcone Arabki obserwują, co arabska wiosna przyniosła ich koleżankom z innych państw arabskich.

Przemeblowanie w libańskim rządzie w połowie zeszłego, rewolucyjnego roku potwierdziło męski charakter kraju. Po zmianach wśród 30 ministrów nie było już żadnej kobiety, dwie, które zasiadały w poprzednim gabinecie, straciły stanowiska.

– U nas mężczyźni dzielą wszystko między siebie. Są wyznaniowe i etniczne kryteria rozdawania posad, ale nie ma nic dla kobiet – dodaje pani doktor z Uniwersytetu Libańskiego, która jest chrześcijanką, wierną Kościoła prawosławnego. To też specyfika Libanu, gdzie chrześcijan, różnych wyznań, jest więcej niż w jakimkolwiek kraju arabskim, prawie 40 proc. I część stanowisk, w tym prezydenta i wielu ministrów, zgodnie z konstytucją przypada chrześcijanom. Ale nie chrześcijankom, które łatwo rozpoznać na ulicach Bejrutu, bo ubierają się swobodnie, prawie jak Europejki, choć ich sukienki czy bluzki z krótkimi rękawami są zazwyczaj czarne. Podobny problem mają muzułmanki. – I opór przeciwko temu nas łączy, wykształconym kobietom nie podoba się to niezależnie od religii, którą wyznają.

Zdominowany przez mężczyzn parlament libański próbował się przypodobać kobietom. Kilka miesięcy temu parlament zajął się nowym prawem, zgodnie z którym karane mają być przemoc w małżeństwie, psychiczne i seksualne znęcanie się nad kobietami i tzw. honorowe zbrodnie, czyli zemsty na kobietach za „zhańbienie" rodziny.

Niedawno w Dausze, stolicy Kataru, odbyła się debata kobiet z państw arabskich. Niektóre, jak opisywała wysłanniczka „New York Timesa", skarżyły się, że efekty rewolucji są dla nich niekorzystne, bo wzrosło znaczenie ideologii islamskiej, która zagraża prawom kobiet. Jednak trzy czwarte uczestniczek uznało, że więcej jest plusów. Przede wszystkim kobiety uzyskały wolność wypowiedzi. – Za dyktatorów były molestowane, ale nikogo to nie obchodziło, teraz takie sprawy wychodzą na światło dzienne – mówiła egipska profesor politologii Rabab el-Mahdi. Teraz łatwiej Arabkom sformułować żądania.

Niektórzy wieszczą, że są gotowe do nowej rewolucji, gdyby fundamentaliści próbowali im zatkać usta. W Maroku, gdzie bunty nie przerodziły się w rewolucję, doszło w marcu do protestów, w których uczestniczyły liberałki i konserwatystki owinięte chustami. Protest wywołało samobójstwo 15-letniej Aminy, która została zgwałcona, a potem oddana za żonę gwałcicielowi. Bo zgodnie z artykułem 475. marokańskiego kodeksu karnego dzięki ślubowi gwałciciel może uniknąć kary i zarazem „przywrócić honor" ofierze i jej rodzinie. Nie wytrzymała długo z mężem-gwałcicielem, zażyła trutkę na szczury. – To prawo ją zabiło – mówiły protestujące Marokanki. Amina stała się symbolem męczeństwa arabskich kobiet i niesprawiedliwego prawa. Jej imię może przybrać nowa rewolucja, grożą feministki.

– To, jakie miejsce w przyszłych społeczeństwach arabskich będą miały kobiety, zależy od czterech czynników – wylicza mi jemeńska blogerka Afrah Naser. – Po pierwsze od tego, w jakim stopniu politycy będą chcieli wykorzystywać ideologię islamską do realizacji swoich interesów. Po drugie, jak o swoje prawa będą walczyły same kobiety. Po trzecie, jak o nich będą donosiły media. I po czwarte, jak nas wesprą mężczyźni. Wsparcia feministycznych mężczyzn bardzo potrzebujemy.

To w znacznym stopniu od mężczyzn zależy, jakie będą owoce arabskiej wiosny. Także dla kobiet.

Zachodnim feministkom to może się nie podobać, ale w świecie islamu zaktywizowały się konserwatywne organizacje kobiece. W marcu na przedmieściach tunezyjskiej stolicy odbył się międzynarodowy kongres zwolenniczek kalifatu (taka fundamentalistyczna manifa). To także efekt rewolucji – za czasów obalonego ponad rok temu dyktatora Zina Al-Abidina Ben Alego odbyć by się nie mogła.

Na obrady mężczyźni nie mieli wstępu. Uczestniczki mówiły, że walczą o prawa kobiet i godność. Ale nie w rozumieniu zachodnim. Wręcz przeciwnie – ich zdaniem czas skończyć z życiem w świeckim systemie liberalno-demokratycznym. O niszczącym wpływie Zachodu na muzułmanki opowiadał film, który obejrzały na początek. Potem debatowały, jak przywrócić zasady islamu we wszystkich dziedzinach życia. Wiadomo też, że krytykowały męskie islamskie dyktatury – w Iranie i Arabii Saudyjskiej.

Pozostało 94% artykułu
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: W Grecji Mitsis nie do pobicia
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017 pomaga w pracy agenta
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: „Strelicje" pokonały „Ślicznotkę"
Turystyka
Turcy mają nowy pomysł na all inclusive
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Turystyka
Włoskie sklepiki bez mafijnych pamiątek