Reklama
Rozwiń

Wśród turystów robią furorę małe rodzinne hotele

Hotele, hostele i pensjonaty prowadzone przez rodzinne firmy przebojem zdobywają turystów. Mają duszę, klasę i są niepowtarzalne

Publikacja: 02.01.2012 01:40

Hotel Lalala w Sopocie pomagali urządzać studenci z Akademii Sztuk Pięknych

Hotel Lalala w Sopocie pomagali urządzać studenci z Akademii Sztuk Pięknych

Foto: Fotorzepa, Piotr Wittman

Kamienica z drewnianym patio, na uboczu, w ogródku hamak, a w środku miszmasz nie z tej ziemi. Mowa o Lalala, hotelu w Sopocie. – Pomysł zrodził się spontanicznie – mówi właściciel Piotr Zastróżny. – Działkę kupiliśmy z myślą o naszej firmie winiarskiej, którą do tej pory prowadziliśmy w domu. A ponieważ piwnicę przeznaczyliśmy na magazyn, wpadliśmy na pomysł, żeby dobudować do niej bar. Kolejne piętra powstawały już z rozpędu – żartuje.

Wraz z siostrą otworzył Lalę – jak sami mówią o tym miejscu – pięć lat temu. Do pomocy w urządzaniu wnętrza zaprosili kolegów z Akademii Sztuk Pięknych: fotografów, rzeźbiarzy i grafików. Pomysł był nietypowy. Każdy pokój miał być urządzony w innym stylu. Jeden w retro, inny z futrem na ścianie, jeszcze inny stylizowany na wnętrze starej kamienicy. Część rzeczy składających się na wystrój wnętrz dostali od znajomych, część znaleźli na targach staroci, ale większość kupili w designerskich sklepach.

Lalala jest hotelem rodzinnym. Ludzie przyjeżdżają tu po kilka razy, są z właścicielami po imieniu. – Mamy tylko osiem pokojów. Trudno więc u nas o anonimowość – mówi właściciel.

Małych hoteli w stylu Lalala jest w Polsce coraz więcej. – Ludzie poszukują innych miejsc niż sieciowy hotel, w którym przez przypadek można położyć się spać w cudzym pokoju, bo przecież niczym się od siebie nie różnią. W gąszczu sopockich hoteli i pensjonatów jesteśmy dla turystów ciekawą alternatywą – tłumaczy Zastróżny.

Ale nie jest to tak prosty biznes, jakby się mogło wydawać. – Pewnie, o wiele prościej byłoby otworzyć hotel na dwa czy trzy autokary niemieckich turystów, ale my chcemy w tym projekcie się realizować, spełniać marzenia – podkreśla.

Dlatego w barze na dole często organizują przeróżne wydarzenia: wieczory z winem, kino, koncerty. Planują również otwarcie „restauracji z prawdziwego zdarzenia", w której również będzie się degustować wina.

Z plecakiem do Warszawy

W podobnej, artystycznej konwencji urządzony został warszawski hostel Oki Doki. Założony w 2004 r. przez Łucję i Mikołaja Mikołajczuków był pierwszym w Warszawie, a w Polsce trzecim hostelem. Właściciele podkreślają, że zdecydowali się na ten krok z banalnego powodu – takich miejsc brakowało w stolicy. Odwiedzający Warszawę mieli do dyspozycji tylko dość drogie hotele o oficjalnej atmosferze. Lub relikt komuny – obskurne schroniska młodzieżowe zamykane o godz. 22.

– Jesteśmy z mężem backpakersami, dużo podróżowaliśmy po świecie – mówi Łucja Mikołajczuk. – Gościliśmy również w domu znajomych z zagranicy, często duże grupy, co nie zawsze było wygodne dla nich i dla nas. Postanowiliśmy więc założyć miejsce, w którym moglibyśmy ulokować wszystkich przyjezdnych podróżników i turystów. Własny hostel jest chyba największym marzeniem backpakersa – przekonuje.

Oki Doki mieści się w samym centrum miasta. – Chcieliśmy stworzyć nie tylko tanie i dobrze zlokalizowane miejsce, ale także niezwykłe pod względem wystroju wnętrz – wyjaśnia Łucja Mikołajczuk. W tym celu właściciele poprosili znajomych artystów o pomoc w urządzeniu pokoi.

Początki działalności były trudne. Hostel został otwarty w lutym, miesiącu martwym, jeśli chodzi o turystykę w Warszawie. – Chodziliśmy ze łzami w oczach po Dworcu Centralnym, wypatrując ludzi z plecakami, którzy nie mieli gdzie nocować. Gdy otwieraliśmy hostel, byliśmy bardzo niepewni, czy odniesiemy sukces, inwestycja trochę nas przerosła i wykończyła finansowo – przyznaje Łucja Mikołajczuk. – Wiązaliśmy jednak jakoś koniec z końcem. W 2006 r. dostaliśmy nagrodę Hostcare, która przyznawana jest na podstawie ocen ludzi rezerwujących pokój przez stronę Hostelworld.com, dla jednego z dziesięciu najlepszych hosteli na świecie! Z Hostelworld pochodzi teraz około 50 proc. naszych rezerwacji.

Kaczka pani Krysi

W odmiennym klimacie został urządzony Gościniec Jaczno w Suwalskim Parku Krajobrazowym. Położony malowniczo nad jeziorem, otoczony łagodnymi pagórkami i lasem, składa się ze zbudowanych na wzór starego siedliska drewnianych domów.

– Od zawsze byliśmy zafascynowani Suwalszczyzną – mówi właścicielka Katarzyna Miller. – Początkowo chcieliśmy z mężem zbudować coś dla siebie, oboje jesteśmy z zawodu architektami. Najbardziej podobał nam się teren Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Nie było łatwo, ale w końcu, po długich negocjacjach i dzięki uporowi męża, udało nam się kupić kawałek ziemi w tym pięknym miejscu – mówi właścicielka.

Wnętrza o drewnianych podłogach, kamiennych ścianach wykończonych ozdobnymi kaflami wraz z kolorowymi makatami tworzą atmosferę polskiego dworu. Jedną z inspiracji architektów było siedlisko Andrzeja Strumiłły w Maćkowej Rudzie nad Czarną Hańczą.  – Chcieliśmy połączyć suwalskie rzemiosło z własnymi pomysłami – mówi właścicielka. W wykończeniu wnętrz pomagał syn artysty, rzeźbiarz Rafał Strumiłło.

Początkowo Millerowie nie myśleli o wynajmowaniu pokojów. Nad jeziorem Jaczno mieli mieszkać właściciele z rodziną, a w czasie wakacji – przyjaciele i znajomi. W trakcie urządzania nowych pomieszczeń i budowania kolejnych budynków ze względów finansowych musieli jednak rozważyć udostępnienie ich turystom. Wymagało to oczywiście sporych przeróbek oraz zatrudnienia personelu, na czele z miejscową kucharką panią Krysią, która słynie – nie tylko na Suwalszczyźnie – ze znakomitej pieczonej kaczki.

Goście Jaczna mogą obcować z przyrodą parku krajobrazowego. Do ich dyspozycji są ruska bania, kajaki, łodzie, bilard, rowery i szereg innych atrakcji. Gościniec jest czynny cały rok. Można w nim spędzić święta Bożego Narodzenia oraz Wielkanoc. A także uczestniczyć w regionalnych imprezach, na przykład dożynkach.

– Mieszkamy tu z mężem od dziesięciu lat. Wrośliśmy w tę kulturę, miejscowe krajobrazy i obyczaje są nam bardzo bliskie. Nie sądziliśmy, że połączymy przyjemne mieszkanie na wsi z prowadzeniem rodzinnego interesu – podsumowuje Katarzyna Miller.

Gości przyjmujemy  w kapciach

Zanim Andrzej Sikora otworzył Hotelik, dużo podróżował, poznawał ludzi i świat. Kiedy ponad dziesięć lat temu odziedziczył po rodzicach stary dom na starówce w Chełmnie, od razu wiedział, jak zagospodarować nieruchomość. Chciał, aby goście z różnych zakątków świata teraz odwiedzali jego.

– W moim rodzinnym domu zawsze było pełno ludzi. Rodzice dużo pracowali, ale za to zawsze mieli czas, aby zaprosić na herbatę znajomych i przyjaciół – wspomina Andrzej Sikora. – Ten dom jest po prostu przystosowany do przyjmowania gości – żartuje właściciel.

Pokoje są urządzone kameralnie, bez blichtru i zadęcia. – To jest nasz dom – mówi Andrzej Sikora. – Gości przyjmujemy w kapciach. Tego samego oczekujemy od nich: żeby czuli się u nas swobodnie, jak u siebie.

Hotelik prowadzi z żoną i dziećmi. Nie zatrudniają nikogo. Śniadania robi żona. Bardzo dobre, jak zapewnia Andrzej Sikora.

Zaczynali od czterech pokojów, teraz mają ich dziesięć. – Nie spieszyło się nam. Powoli, bez kredytów, dbudowaliśmy taki hotel, jaki nam się podoba – podkreśla Sikora. W salonie są kominek i pianino. Tam goście razem z właścicielami spędzają czas na rozmowach i piciu herbaty.

Właściciele nie mieli problemu z brakiem zainteresowania Hotelikiem. – Ludzie widocznie poszukują takich miejsc jak nasze. Przyjezdnych zawsze mieliśmy sporo, odwiedza nas też wielu znanych ludzi, którzy właśnie u nas szukają odpoczynku, spokoju i przyjemnej atmosfery. Zupełnie tak samo, jak my – mówi  Sikora. Poza tym hotel jest położony przy samym rynku. Nie sposób go nie zauważyć.

Rozmówcy „Uważam Rze" – autorzy rodzinnych biznesów, którzy odnieśli sukces – są zgodni co do jednego: najważniejszy jest pomysł. Jeżeli jest dobry i w jego realizację włoży się serce, interes nie może się nie udać.

Małe rodzinne przedsięwzięcia mają tę przewagę nad produktami wielkich międzynarodowych korporacji, że posiadają duszę i są niepowtarzalne. Przyciągają domową, rodzinną atmosferą. Polacy coraz bardziej to doceniają.

Zanim Wyjedziesz
Wielkie Muzeum Egipskie otwarte. Na razie na próbę
Turystyka
Kruche imperium „Królowej Zakopanego”
Turystyka
Nie tylko Energylandia. Przewodnik po parkach rozrywki w Polsce
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: W Grecji Mitsis nie do pobicia
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017 pomaga w pracy agenta
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: „Strelicje" pokonały „Ślicznotkę"