DEBATA REDAKCYJNA. Polscy touroperatorzy: Trzeba zbadać, czy TUI gra uczciwie. Część II

Rynek został rozregulowany. Obawiamy się braku stabilności naszej branży. Czy rzeczywiście musi dojść do spektakularnych bankructw, aby Ministerstwo Sportu i Turystyki zwróciło uwagę na ten problem? – pytali uczestnicy debaty w naszej redakcji

Publikacja: 15.10.2018 00:45

Od lewej: Filip Frydrykiewicz, dziennikarz, moderator spotkania, Krzysztof Piątek, prezes PZOT, Marc

Od lewej: Filip Frydrykiewicz, dziennikarz, moderator spotkania, Krzysztof Piątek, prezes PZOT, Marcin Wujec, członek zarządu OSAT, Paweł Niewiadomski, prezes PIT, Piotr Henicz, wiceprezes Itaki, Grzegorz Baszczyński, prezes Rainbow. W głębi Łukasz Lubański i Katarzyna Kędzierska z redakcji „Rzeczpospolitej”.

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

23 sierpnia Polski Związek Organizatorów Turystyki zrzeszający największe firmy turystyczne w kraju wystosował do prezesa największej w Niemczech organizacji skupiającej touroperatorów i agentów turystycznych, DRV (Deutsche ReiseVerband), Norberta Fiebiga, z wiadomością do prezesa TUI Group Friedricha Joussena, list. Autorzy listu zwracaja w nim niemieckim kolegom uwagę na, ich zdaniem, nieetyczne, a być może także nielegalne, działania polskiej spółki koncernu TUI. Jak piszą, biuro podróży TUI drastycznie zaniża w Polsce ceny swoich wycieczek, by zdobyć jak najwięcej klientów, a co za tym idzie, zdominować rynek. Ceny TUI są notorycznie (nie okresowo) i masowo wyznaczane poniżej kosztów wytworzenia produktu turystycznego (hotel, przelot, ubezpieczenie) – wskazują. Według wyliczeń PZOT niemiecka spółka matka może dopłacić w tym roku do tego procederu nawet 60 milionów euro. Touroperatorzy są zbulwersowani, że koncern jest gotowy finansować wakacje polskich klientów kosztem niemieckich. Wskazują, że zasadą działania polskiej spółki nie jest zarabianie pieniędzy, ale realizowanie planu, jaki założył na polskim rynku były prezes TUI Poland, a obecnie prezes TUI Deutschland, Marek Andryszak.

Andryszak nie ukrywał w marcu tego roku w wywiadzie dla Turystyki.rp.pl, że TUI ma plan zdobycia pozycji lidera w Polsce. Rzeczywiście w ciągu jednego roku, 2017, firmie udało się pokonać bezpośredniego rywala, biuro podróży Rainbow, i zająć drugie miejsce na rynku pod względem przychodów (1,4 mld złotych, Rainbow – 1,3 mld złotych). Wprawdzie zbliżyło się do wyników pierwszego w kraju biura, Itaki (2,2 mld złotych przychodów w 2017 r.), ale nadal na koniec zeszłego roku pozostawało firmą o 40 procent mniejszą.

DRV nie odpowiedziało oficjalnie polskim touroperatorom. A krótkie oświadczenie, jakie organizacja przekazała dziennikarzowi zainteresowanemu tematem, sprowadzało się do stwierdzenia, że nie zajmie stanowiska w sporze między polskimi firmami.

List z poparciem dla biur podróży będących w sporze z TUI wystosowało również do opinii publicznej Ogólnopolskie Stowarzyszenie Agentów Turystycznych. Środowisko agentów szczególnie ma za złe TUI, że w 2013 roku (za czasów Andryszaka) z dnia na dzień na koniec sezonu letniego, firma wypowiedziała ponad 500 agentom, trzem czwartym wszystkich, umowy.

Redakcja branżowego serwisu Turystyka.rp.pl zaproponowała debatę na temat oceny mijającego sezonu turystycznego i jego wpływu na sytuację touroperatorów, agentów i klientów biur podróży. Chcieliśmy poznać argumenty stron konfliktu, licząc po cichu, że pomogłyby to w złagodzeniu napięcia. Nasze zaproszenie przyjęło pięciu menedżerów: wiceprezes Itaki Piotr Henicz, prezes Rainbow Grzegorz Baszczyński, prezes PZOT, a do niedawna też prezes Neckarmann Polska, Krzysztof Piątek, prezes Polskiej Izby Turystyki Paweł Niewiadomski i członek zarządu OSAT Marcin Wujec. Przedstawiciele TUI, prezes TUI Deutschland Marek Andryszak i prezes TUI Poland Marcin Dymnicki, nie odpowiedzieli na zaproszenie.

Przedstawiamy zapis rozmowy, dziś część druga. W części pierwszej uczestnicy spotkania opisywali sytuację na rynku wycieczek w minionym sezonie, z naciskiem na rolę w nim TUI.

PRZECZYTAJ CZĘŚĆ PIERWSZĄ

Grzegorz Baszczyński, prezes biura podróży Rainbow: Na początku spotkania mówiłem, że nie możemy komuś zabronić agresywnej polityki cenowej. Nie możemy, o ile jest ona legalna. Wszyscy bywamy agresywni, gramy cenami, obniżamy czasowo marże. Lecz, gdy ktoś może chcieć łamać prawo, a co do tego mamy pewne podejrzenia, to należy to zbadać.

Kwestia pierwsza – dumping polega na sprzedawaniu na jednym rynku dużo taniej, by na drugim rynku tę stratę odrobić cenami wyższymi. I to jest nielegalne.

Drugi problem wiąże się z tak zwanymi cenami transferowymi, czyli cenami stosowanymi na potrzeby transakcji wewnątrz korporacji. Zwykle audytorzy bardzo surowo analizują, czy takie zjawisko nie występuje w ramach jednej grupy kapitałowej. Na przykład Rainbow, jako spółka giełdowa, musi przed audytorami zawsze wykazywać, że nasze ceny i rozliczenia w grupie są rynkowe. Ani niższe, ani wyższe – po prostu rynkowe, uczciwe dla obu stron. Jeśli ktoś tę zasadę łamie, to jest to także nielegalne.

I wreszcie trzecia kwestia – każda firma powstała, by zarabiać. A jeśli model TUI jest taki, by nie zarabiać, tylko tracić, to czy nie jest to sprawa do zbadania? Przecież wiąże się to na przykład z uszczupleniem dochodów Skarbu Państwa z podatków.

Filip Frydrykiewicz, redaktor serwisu Turystyka.rp.pl: W zeszłym roku TUI Poland zarobił 11,8 miliona złotych netto przy przychodach 1,38 miliarda złotych. Jego rentowność wyniosła więc 0,9 procent. To niewiele, ale jednak. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że kierownictwo tego biura podróży jest przekonane, że również ten rok spółka zakończy z zyskiem.

Grzegorz Baszczyński: Jeżeli ich działalność jest zgodna z prawem, to w porządku. Ja tylko wskazałem obszary, do których mogą być wątpliwości. Ale nie mnie oceniać, czy TUI płaci podatki, czy nie i czy rzetelnie podchodzi do polityki cen transferowych.

Piotr Henicz, wiceprezes biura podróży Itaka: Padło pytanie, czy nasz list był głosem frustracji. Tak daleko bym nie szedł. List był głosem rozsądku. Chcemy poznać odpowiedź, dlaczego ktoś postępuje tak, a nie inaczej – w naszym mniemaniu nieuczciwie. Jeżeli pracujemy w tych samych realiach, to chcemy mieć takie same warunki.

Ubolewam, że nie możemy o tym problemie rozmawiać wspólnie z przedstawicielem TUI. Byłbym usatysfakcjonowany, gdybyśmy mogli odpowiadać na te pytania razem, żeby były tu wszystkie strony. To, że nie możemy wspólnie rozmawiać daje do myślenia.

Padły pytania, czy ktoś analizował sytuację. Każdy z nas na co dzień to robi. Pracuje nad tym sztab ludzi. Kilka tygodni temu rozpoczęliśmy sprzedaż oferty na lato 2019 roku. Podam kilka przykładów, jeżeli chodzi o porównane naszych cen z cenami TUI. Zaznaczę, że nie porównuję jabłek z gruszkami, ani nawet jabłek z jabłkami, ale wręcz jabłka tego samego gatunku. Co to znaczy w naszej branży? Mówimy o wyjazdach do tego samego hotelu, takiej samej rodziny 2+1, w tym samym terminie i tym samym samolotem. Przygotowałem kilka przykładów, ale jest ich dużo więcej. Nie wziąłem skrajnych przykładów, tylko uśrednione.

Pierwszy: Wyspy Kanaryjskie, ten sam hotel, wylot 30 lipca 2019 roku, 14 noclegów, all inclusive. Cena u touroperatora nr 2 [TUI ma pod względem przychodów drugą pozycję w Polsce – red.] – 17 468 złotych, cena u touroperatora nr 1[największym na polskim rynku organizatorem turystyki jest Itaka – red.] – 28 147 złotych. Różnica – 10 679 złotych.

Drugi: Costa del Sol, wylot 6 maja, 14 noclegów, all inclusive. Touroperator nr 2 – 20 936 złotych, touroperator nr 1 – 34 497 złotych. Różnica – 13 561 złotych.

Trzeci: Wyspy Zielonego Przylądka, 7 noclegów, all inclusive, wylot 21/22 września. Touroperator nr 2 – 10 411 złotych, touroperator nr 1 – 15 517 złotych. Różnica – 5 106 złotych.

Filip Frydrykiewicz: Rozumiem, że touroperator nr 1 chce na tym zarobić, i przewidział pewną marżę.

Piotr Henicz: Tak, touroperatorowi nr 1 zostanie średnio ze sprzedaży jednego miejsca, w wypadku osób dorosłych, około 500 złotych. Nie uwzględniając kosztów prowizji agencyjnej. To jest racjonalne wyliczenie oparte na twardych danych, na kontraktach z hotelarzami i z liniami lotniczymi.

Grzegorz Baszczyński: Dla wyjaśnienia, żeby to było jasne – 500 złotych to różnica między ceną detaliczną a kosztami wytworzenia. W to 500 złotych wchodzi cała masa składowych, jak koszt dystrybucji, koszt administracji, zarządu, podatki itd.

Piotr Henicz: Tak, to nie ma nic wspólnego z zyskiem.

Grzegorz Baszczyński: Na koniec, jak zarobimy kilkadziesiąt złotych, może 80, to jesteśmy zadowoleni.

Piotr Henicz: Każdy ma prawo do swojej polityki, ale przykłady, które podaję nie mają nic wspólnego z normalną rynkową działalnością. Zgadzam się, że nie nam to oceniać, czy jest to zgodne z prawem. Ale nie po to prowadzimy działalność od 30 lat, zatrudniamy kilkaset osób, wypracowujemy każdego roku zysk i płacimy podatki, by ktoś to niszczył takimi metodami, używając nie swoich pieniędzy.

Grzegorz Baszczyński: Nam jako przedsiębiorcom prywatnym jest przykro, że ktoś to robi za nie swoje pieniądze. Ktoś z Niemiec w nieuczciwy sposób przelewa pieniądze na nasz rynek, rujnując go. Bo tak to trzeba odbierać.

Marcin Wujec, członek zarządu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Agentów Turystycznych: Z punktu widzenia agentów turystycznych, to co się teraz dzieje, to destabilizacja rynku. Itaka, Rainbow czy Grecos Holiday to liderzy rynku, i – nie ma co ukrywać – najważniejsze firmy dla każdego agenta. Firmy, które działają fair. One oznaczają stabilność dla agentów.

Z kolei postawa TUI oznacza niestabilność, o czym już raz agenci się przekonali, kiedy kilka lat temu z dnia na dzień ten touroperator wymówił większości swoich sprzedawców umowy. Ponad 500 ludzi straciło ważne źródło utrzymania. TUI twierdziło wtedy, że nie potrzebuje pośredników i poradzi sobie samo, o przenosząc sprzedaż do internetu. Ale po kilku latach wrócili do agentów. Dziwi mnie, że po czymś takim ktoś jeszcze sprzedaje oferty tego organizatora. Można kogoś raz oszukać, ale drugi? A jestem przekonany, że do tego dojdzie. To już nie będzie zaskoczenie. To działanie z premedytacją.

Paweł Niewiadomski, prezes Polskiej Izby Turystyki: To dziwne, bo agenci, którym wypowiedziano wtedy umowy, to byli sprzedawcy, którzy wypełniali wszystkie warunki kontraktu, w tym tak zwane minimalne limity sprzedaży.

Krzysztof Piątek, prezes Polskiego Związku Organizatorów Turystyki: To wszystko co opisujemy dzieje się w sytuacji, gdy działalność organizatorów turystyki jest regulowana. Jesteśmy nadzorowani przez urzędy marszałkowskie w imieniu Ministerstwa Sportu i Turystyki. Działamy w ramach nowej ustawy o imprezach turystycznych i powiązanych usługach turystycznych, stworzonej na bazie nowej dyrektywy unijnej. Mamy w kraju Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który również reguły zdrowej konkurencji powinien nadzorować i interweniować w sytuacjach, które tego wymagają. A mamy podstawy, by sądzić, że prawo nie jest przestrzegane.

Jeżeli wymienione urzędy dostrzegą wywołany przez nas temat i znajdą podstawy do właściwej interwencji, powinny taką interwencję podjąć. Naszym zadaniem jest prowadzenie działalności gospodarczej i konkurowanie zgodnie z przepisami. Ale nie jesteśmy od ścigania przedsiębiorców łamiących prawo.

Filip Frydrykiewicz: Również przedstawiciele Ministerstwa Sportu i Turystyki wymówili się brakiem czasu przed udziałem w naszym spotkaniu. Zacytuję odpowiedź: „Pragnę zapewnić, że Ministerstwo Sportu i Turystyki jest zainteresowane funkcjonowaniem takiego rynku turystycznego, który będzie zapewniał jak największe korzyści klientom biur podróży, bowiem jednym z kluczowych celów i zadań administracji rządowej do spraw turystyki jest ochrona prawna interesów konsumentów usług turystycznych. Konflikty między przedsiębiorcami turystycznymi nie sprzyjają osiągnięciu tego celu”.

Paweł Niewiadomski: Jestem zdziwiony takim podejściem. Wiele pracy włożyliśmy bowiem wspólnie z Ministerstwem Sportu i Turystyki, by ochrona klientów biur podróży była na wysokim poziomie. Obecne napięcie między organizatorami turystyki może wpłynąć negatywnie na jakość tej ochrony.

Ministerstwo, w ramach prac rządu, powinno być koordynatorem wszystkich kwestii, dotyczących sportu i turystyki, a więc dostrzegać także problemy branży turystycznej. A ponieważ resort niejednokrotnie deklarował, że docenia rolę turystyki jako sektora gospodarki, mam nadzieję, że cytowane stanowisko wynika z nieporozumienia.

Grzegorz Baszczyński: MSiT i inne organy regulujące i nadzorujące nie do końca zdają sobie sprawę z potencjalnych konsekwencji obecnej sytuacji. My to wiemy, bo siedzimy w środku, i widzimy jakie mogą być następstwa.

Filip Frydrykiewicz: Podobnie jak prezes Niewiadomski nie zgadzam się z główną myślą listu, że zadaniem MSiT jest jedynie ochrona konsumentów. Odpisałem, że moim zdaniem równie ważnym zadaniem jest sprzyjanie rozwojowi rynku turystycznego przez stwarzanie jak najlepszych warunków działającym na nim przedsiębiorcom, monitorowanie sytuacji i reagowanie na nieprawidłowości. Unikanie rozmowy na ten temat z branżą turystyczną nie służy branży ani konsumentom. Powiedzmy, dlaczego może to nie służyć konsumentom.

Grzegorz Baszczyński: Pierwsza sprawa to bankructwo, które miało miejsce ostatnio. Można powiedzieć – to tylko jedno małe biuro [chodzi o upadek biura Millennium z Legnicy, któremu zabrakło pieniędzy na sprowadzenie na koniec sezonu turystów z Bułgarii i Grecji – red.]. Nie chcę tego nazywać początkiem fali, ale nie można tego rodzaju scenariusza wykluczyć. Małemu biuru, bez zasobów finansowych, trudno konkurować z dużymi touroperatorami. A już szczególnie z tymi, którzy są tańsi o kilkanaście tysięcy złotych na jednej ofercie. Takie biuro nie ma argumentów. A takich biur w Polsce jest dużo wśród prawie 4800 wszystkich zarejestrowanych.

Prezes Niewiadomski mówił o anulowaniu imprez autokarowych. To jest pozbawianie chleba wielu przedsiębiorców, którzy za chwilę mogą zbankrutować. Dla branży turystycznej to będzie oznaczało czarny PR i ponownie kryzys zaufania klientów do nas. A dla ministerstwa – przede wszystkim konieczność wypłacania pieniędzy z Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego. Funduszu, na który zresztą składają się głównie duże biura podróży.

Nadszedł chyba moment, w którym Ministerstwo Sportu i Turystyki powinno zacząć reagować. Jeżeli nagle okaże się, że bankrutujących firm będzie bardzo dużo, to żaden fundusz gwarancyjny tutaj nie pomoże.

Piotr Henicz: Rynek został rozregulowany. Obawiamy się braku stabilności naszej branży. Czy rzeczywiście musi dojść do spektakularnych bankructw, aby MSiT czy urzędy marszałkowskie zwróciły uwagę na ten problem?

Musimy patrzeć w dalszej perspektywie, nie tylko z punktu widzenia tego roku. Jako osoby prowadzące ten biznes od kilkudziesięciu lat czujemy się odpowiedzialni za tę branżę. Możemy konkurować ze sobą ciekawszym produktem, atrakcyjniejszą akcją promocyjną, odkrywaniem nowych kierunków, podejmowaniem ryzyka. Tak to robimy od lat. Ale mówimy o uczciwej konkurencji, w ramach jakichś zasad, a nie o sytuacji irracjonalnej, przez którą nie tylko my, ale też państwo będzie ponosiło straty.

Czarny scenariusz wcale nie musi być odsunięty w czasie. Takie rzeczy dzieją się bardzo szybko. Podobna sytuacja miała miejsce kilka lat temu w Belgii. Działania przypominające politykę cenową TUI, trwające dwa, trzy lata, spowodowały absolutną dominację jednej marki i wiele problemów. Ktoś powie, że to inny rynek, ale przecież mechanizm jest podobny.

Filip Frydrykiewicz: Jeżeli mamy 4800 biur podróży, to może jest to naturalny mechanizm? Trudno – mniejsze biura podróży muszą zbankrutować? Nastąpi tak zwana konsolidacja, zostaną najwięksi.

Grzegorz Baszczyński: Ta konsolidacja już nastąpiła. My się obawiamy konsolidacji składającej się z jednego touroperatora.

Marcin Wujec: Postawa ministerstwa jest dziwna. Jeżeli MSiT deklaruje, że zainteresowany jest ochroną konsumentów, a polskie firmy podnoszą problem nieuczciwej konkurencji, destabilizacji rynku, to docelowo właśnie ucierpi na tym klient.

Filip Frydrykiewicz: Ministerstwo stworzyło Turystyczny Fundusz Gwarancyjny. Jest w nim już około 80 milionów złotych. Urzędnicy są więc spokojni, że w razie bankructwa jakiegoś organizatora turystyki klienci nie stracą pieniędzy. Wydaje się, że na tym kończy się ich troska o rynek.

Paweł Niewiadomski: Powiedzmy – 80 milionów złotych, które w żaden sposób nie są zabezpieczone.

Polska Izba Turystyki od początku prac nad systemem zabezpieczenia dla klientów mówi, że gdyby stworzono prawdziwy fundusz, a nie jedynie rachunek w banku, mógłby on kontrolować standing finansowy biur podróży. Szczególnie tych, które generują największe ryzyko. Dzięki temu byłaby szansa przeciwdziałania bankructwom, a nie tylko wypłacania pieniędzy, kiedy jakaś firma upadnie. Innymi słowy, można by zapobiegać pożarom, a nie tylko biegać z gaśnicą, gdy już wybuchną.

Krzysztof Piątek: Nawiązując jeszcze do odpowiedzi MSiT. Pamięć ministerstwa jest krótka – przecież wiosną tego roku uczestniczyliśmy w obecności podsekretarza stanu w MSiT, nazwiska zapomniałem, bo szybko się zmieniają, w podpisaniu kodeksu etyki w turystyce, promowanego przez ONZ. Jego głównym celem jest zapewnienie odpowiedzialnej i zrównoważonej turystyki. Chciałbym zacytować prezesa Światowej Organizacji Turystyki, który powiedział, że aby zapewnić trwałe, pozytywne skutki w turystyce, musimy stworzyć bardziej zrównoważony sektor wśród wszystkich podmiotów.

Chodzi więc o zrównoważony, etyczny rozwój branży, którą MSiT przecież reguluje.

Grzegorz Baszczyński: Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, co się wydarzy za dwa lata. Przecież polityka cenowa TUI nie może trwać wiecznie. Jego strategia polega na tym, żeby uzyskać pozycję dominującą na rynku i wtedy ceny zmienić – prawdopodobnie na wyższe niż rynkowe.

Filip Frydrykiewicz: Największe biura podróży rozpoczęły już sprzedaż wyjazdów na sezon Lato 2019. Jak doświadczenia tego roku wpływają na panów przyszłoroczne plany?

Grzegorz Baszczyński: Każdy z nas ma nieco inną wizję biznesu. Rainbow jest spółką giełdową, dlatego nie możemy sobie pozwolić na pokazywanie złych wyników dwa lata z rzędu. Nasza strategia będzie nastawiona na zysk. Jeśli jego osiągnięcie będzie wymagało zrobienia kroku wstecz, jeżeli chodzi o liczbę klientów, to my się nie zawahamy.

Założyliśmy teoretyczny wzrost programu o kilka procent, ale dzisiaj jego osiągnięcie wydaje mi się mało realne, a jeśli nawet, to pewnie byłoby to znowu obarczone dużymi kosztami. Realnie liczymy zatem na program podobny do tegorocznego.

Piotr Henicz: Itaka nie jest spółką giełdową. Nie oznacza to jednak, że będziemy postępować irracjonalnie. Wyciągniemy wnioski z tego sezonu. Pierwszy wniosek – prowadzenie walki, polegającej tylko i wyłącznie na niekończącym się wzroście liczby wysyłanych klientów jest bezsensowne. Ja bym się cieszył, gdyby tu chodziło tylko o względy ambicjonalne. Wtedy – szczerze mówiąc – byłbym spokojny o naszą przyszłość.

Chcemy rywalizować na innych polach, być najbardziej rozpoznawalną marką, traktowaną jako biuro świadczące usługi na najwyższym poziomie, z największą liczbą powracających klientów. To jest dla nas najważniejsze – jakość.

Oferta na pewno nie będzie mniejsza – zakładamy kilkuprocentowy wzrost – co nie znaczy, że nie będzie różnorodna i ciekawa dla klientów. Niewątpliwie będziemy też inaczej i szybciej reagować, zamiast oczekiwać na świetny wynik na koniec roku.

Filip Frydrykiewicz: Itaka zakończy ten rok bez zysku?

Piotr Henicz: Tak źle nie będzie, ale na pewno zysk będzie znacznie gorszy od oczekiwanego, jak i dużo gorszy od zysku z poprzedniego roku.

Grzegorz Baszczyński: W Rainbow to samo.

Filip Frydrykiewicz: Są renomowane biura podróży, które mówią, że jak wyjdą w tym roku na zero, to będą zadowolone. Liczą się wręcz ze stratami. Jeśli i przyszły rok miałyby zakończyć bez zysku, to mogą – mówiąc eufemistycznie – wypaść z rynku.

Piotr Henicz: Nikogo nie stać na taką długofalową strategię. To nie podlega dyskusji. Można sobie z tym poradzić w jednym sezonie, ewentualnie dwóch. Ale to jest typowe działanie na wyniszczenie konkurentów.

Paweł Niewiadomski: Nasza rozmowa pokazuje, że trudna sytuacja nie kończy się wraz z końcem sezonu letniego. Mam nadzieję, że podejmowane działania (dotychczasowe i kolejne) zapobiegną jednak czarnemu scenariuszowi i nie będzie potrzebna interwencja organów państwa, np. Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego.

23 sierpnia Polski Związek Organizatorów Turystyki zrzeszający największe firmy turystyczne w kraju wystosował do prezesa największej w Niemczech organizacji skupiającej touroperatorów i agentów turystycznych, DRV (Deutsche ReiseVerband), Norberta Fiebiga, z wiadomością do prezesa TUI Group Friedricha Joussena, list. Autorzy listu zwracaja w nim niemieckim kolegom uwagę na, ich zdaniem, nieetyczne, a być może także nielegalne, działania polskiej spółki koncernu TUI. Jak piszą, biuro podróży TUI drastycznie zaniża w Polsce ceny swoich wycieczek, by zdobyć jak najwięcej klientów, a co za tym idzie, zdominować rynek. Ceny TUI są notorycznie (nie okresowo) i masowo wyznaczane poniżej kosztów wytworzenia produktu turystycznego (hotel, przelot, ubezpieczenie) – wskazują. Według wyliczeń PZOT niemiecka spółka matka może dopłacić w tym roku do tego procederu nawet 60 milionów euro. Touroperatorzy są zbulwersowani, że koncern jest gotowy finansować wakacje polskich klientów kosztem niemieckich. Wskazują, że zasadą działania polskiej spółki nie jest zarabianie pieniędzy, ale realizowanie planu, jaki założył na polskim rynku były prezes TUI Poland, a obecnie prezes TUI Deutschland, Marek Andryszak.

Pozostało 94% artykułu
Biura Podróży
Jedno z największych europejskich biur podróży sprzedane za 1 euro
Biura Podróży
Mistrzyni olimpijska ambasadorką turystyki aktwnej w Itace
Biura Podróży
Rekordowa sprzedaż eSky. „Zawdzięczamy ją pakietom dynamicznym”
Biura Podróży
Z Eximem na Tahiti i Bora Bora – nowość w ofercie touroperatora
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Biura Podróży
Spór Itaki z Wakacje.pl: Kiedy integracja systemów rezerwacyjnych?