W ostatniej naszej rozmowie w listopadzie zeszłego roku ostrzegał pan, a raczej zapowiadał, że pod naciskiem ostrej konkurencji, będą się z polskiego ryku wykruszać słabsze firmy. I to te z pierwszej dziesiątki. Nie minęło pół roku, a upadłość ogłosiło biuro podróży Net Holiday, notowane w 2017 roku na siódmym miejscu wśród największych.
Nie tylko to biuro miałem na myśli.
Czyli konsolidacja rynku będzie trwała?
Nie nazywałbym tego konsolidacją, raczej czyszczeniem rynku. Słabsze ekonomicznie firmy będą z niego wypadać. Mamy za dużo touroperatorów w Polsce. Uważam, że to naturalna kolej rzeczy.
Wczoraj usłyszeliśmy też, że zbankrutowało biuro podróży Olimp z Krakowa.
Czytaj: „Upadło biuro podróży Olimp”.
Ale to małe biuro, zabierające ludzi na narty, nie do Egiptu.
Uważa pan, że to nie ma związku? Moim zdaniem ma. To efekt wojny największych touroperatorów na ceny, a konkretnie nadmiernego wzrostu jednego z nich i tego, że cały rynek podąża za jego cenami. To wykańcza małych.
Jeśli ktoś ma do wyboru okazyjnie tani wyjazd latem lub zimą nad morze i z tego skorzysta, to już nie będzie miał pieniędzy, czasu lub ochoty na wyjazd w góry zimą?
Tak to działa.
Mówi pan jednak bez szczególnego żalu o tym, że upadają kolejne biura.
Uważam, że touroperatorów jest na polskim rynku za dużo.
Jeśli „czyszczenie rynku” potrwa dłużej, to zostanie na nim cztery, pięć dużych firm?
A dlaczego nie dwie? (śmiech).
Odpowiada panu drugie miejsce?
Już to mówiłem wcześniej, przyjemnie jest być liderem, ale nie kosztem zysków. Do nas nikt nie dopłaca, za wszystko płacimy z własnej kieszeni. W sytuacji, w jakiej znajduje się polska turystyka wyjazdowa, ważniejsze jest dla nas złapanie odpowiedniego poziomu rentowności, niż to, czy będziemy numerem jeden czy dwa.
Chociaż nie jest to przesądzone. Bo, mimo że Itaka spadnie w tym roku prawdopodobnie o kilka procent na lecie, to sporo nadrobiliśmy zimą. W sumie powinniśmy osiągnąć około 900 tysięcy klientów, jak w zeszłym roku. Ale jeśli TUI nas przegoni, to nie zacznę ze wstydu ukrywać twarzy i chodzić w kominiarce po ulicy.
Zagraniczne biznesy idą lepiej niż krajowe? Po kupieniu Cedoku w Czechach w 2016 roku, założyliście rok temu własną spółkę na Litwie, a w tym roku także na Łotwie.
W Czechach przejęliśmy firmę, która traciła udziały w rynku i przynosiła straty. Teraz – drugi rok z rzędu – notuje zyski. I to przy bardzo gwałtownym wzroście – z 25 tysięcy klientów wycieczek czarterowych do 150 tysięcy, jakie planujemy w tym roku w lecie (razem z zimą 186 tysięcy).
Na Litwie inwestujemy w rozwinięcie własnego biznesu, bo nie udało nam się kupić Novaturasa. Pierwszy sezon – kiedy obsłużyliśmy 10 tysięcy klientów zimą i 10 tysięcy latem – mieliśmy ujemny, ale zakładaliśmy taki obrót sprawy. Natomiast w tym roku przewidujemy co najmniej 30 tysięcy klientów i wynik dodatni.
Wracając do Polski – jaki będzie pańskim zdaniem najbliższy sezon?
Zapowiada się, że będzie nie gorszy od zeszłorocznego, jeśli chodzi o liczbę klientów, ale z lepszym wynikiem finansowym.