Reklama
Rozwiń

Dolny Śląsk i Opolszczyzna po powodzi: Czekamy na zimowe odbicie w turystyce

Dolny Śląsk i Opolszczyzna są gotowe do sezonu zimowego - zapewnia branża turystyczna z tych regionów. Wszystkie drogi są przejezdne, wszystkie atrakcje są otwarte, jest gdzie spać i jeść. Dodatkowo turystyka to bardzo dobra forma wsparcia terenów popowodziowych.

Publikacja: 24.12.2024 07:06

Dolny Śląsk i Opolszczyzna po powodzi: Czekamy na zimowe odbicie w turystyce

Foto: Nelly Kamińska

O powodzi, która nawiedziła w połowie września Dolny Śląsk i Opolszczyznę, i jej konsekwencjach dla turystyki pisaliśmy na łamach Turystyka.rp.pl wiele razy.

Choć woda zalała tylko niewielką część obu regionów i, ogólnie rzecz biorąc, nie naruszyła infrastruktury turystycznej, niemal wszystkie obiekty i atrakcje turystyczne zanotowały dotkliwe spadki frekwencji, także te, do których powódź w ogóle nie dotarła.

Jak wyglądała sytuacja w ośrodkach turystycznych Dolnego Śląska i Opolszczyzny u progu sezonu zimowego, mieliśmy okazję sprawdzić podczas podróży prasowej zorganizowanej w połowie listopada przez Dolnośląską Organizację Turystyczną i Opolską Regionalną Organizację Turystyczną.

W dziennikarskim gronie odwiedziliśmy Kłodzko, Bystrzycę Kłodzką, Stronie Śląskie, Lądek-Zdrój, ośrodki narciarskie Zieleniec i Czarna Góra, Kopalnię Złota w Złotym Stoku, Kopalnię Uranu i Jaskinię Niedźwiedzią w Kletnie w województwie dolnośląskim oraz Paczków, Nysę i Głuchołazy w województwie opolskim. Rozmawialiśmy z prawie 50 przedsiębiorcami i samorządowcami, którzy podzielili się doświadczeniami ostatnich tygodni, przemyśleniami i pomysłami, jak dalej rozwijać turystykę.

Dwa miesiące po powodzi dolnośląska i opolska branża turystyczna, mimo pełnej gotowości do przyjęcia gości, wciąż zmagała się z różnymi problemami. Powódź wielowymiarowo wpłynęła na turystykę w obu regionach: nie tylko wywołała falę rezygnacji z zaplanowanych już wycieczek i pobytów w hotelach, ale też zatrzymała spływające zazwyczaj o tej porze rezerwacje na święta i ferie, zaszkodziła wizerunkowi wielu miejscowości, które zaczęły kojarzyć się z katastrofą zamiast z wypoczynkiem czy wreszcie zakłóciła działalność przedsiębiorstw turystycznych, których pracownicy musieli zająć się ratowaniem własnego dobytku.

Dotkliwa okazała się strata wycieczek szkolnych i podróży biznesowych, których kulminacja przypada na dwa okresy w roku - wiosnę i jesień właśnie. Sezon jesienny przedsiębiorcy musieli spisać na straty. Z tym większą nadzieją, choć nie bez obaw, wypatrywali zimy, licząc, że straty uda się odrobić.

Czytaj więcej

Apele odniosły skutek - masowe odwoływanie pobytów na południu Polski ustało

Kłodzko uprzątnięte, atrakcje otwarte

- Atrakcje turystyczne Dolnego Śląska nie ucierpiały w powodzi bezpośrednio, do wszystkich można dojechać i bezpiecznie z nich korzystać - zapewnia radny sejmiku dolnośląskiego Adam Jaśnikowski, z którym spotykamy się w Twierdzy Kłodzko (po powodzi twierdza zamieniła się na trzy tygodnie w centrum pomocowe dla powodzian i była zamknięta dla zwiedzających, teraz działa już pełną parą).

- Ale pośrednio ucierpiały bardzo, bo odwołania rezerwacji były niemal stuprocentowe w całym regionie - dodaje radny.

Jak się dowiadujemy, niektórzy przedsiębiorcy w ciągu kilku dni tracili rezerwacje o wartości nawet kilkuset tysięcy złotych.

Konsekwencje odpływu turystów mocno odczuła ziemia kłodzka. Zdaniem dyrektora Twierdzy Kłodzko Daniela Jakubowskiego wielu turystów pamięta jeszcze niszczycielską „powódź tysiąclecia” z 1997 roku, kiedy Nysa Kłodzka rozlała się na całą Kotlinę Kłodzką, i jej obrazy przenosi na tegoroczną powódź.

- A przecież ostatnia powódź oszczędziła znaczną część ziemi kłodzkiej, jej skala była zupełnie inna - podkreśla Jakubowski.

- Jedynie wschodnia część ziemi kłodzkiej, czyli Stronie Śląskie i Lądek-Zdrój, ucierpiały dość mocno. W części zachodniej, w tym w Kudowie-Zdroju, Dusznikach-Zdroju, Polanicy-Zdroju, Szczytnej, nie było praktycznie żadnych zniszczeń, także część południową z Międzylesiem i Bystrzycą Kłodzką można odwiedzać - uzupełnia burmistrz Kłodzka Michał Piszko.

Dużo szkód wyrządziły natomiast „uogólnione, nie do końca prawdziwe informacje” podawane przez media, przekłamania i niedopowiedzenia.

W Twierdzy Kłodzko spotkali się z nami między innymi członek zarządu powiatu kłodzkiego Michał Cisak

W Twierdzy Kłodzko spotkali się z nami między innymi członek zarządu powiatu kłodzkiego Michał Cisakowski i radny sejmiku dolnośląskiego Adam Jaśnikowski

Foto: Nelly Kamińska

W Kłodzku najbardziej ucierpiała wyspa Piasek w dolnej części miasta.

- Zniszczone zostały restauracje i dwa większe obiekty noclegowe. Atrakcje turystyczne, w tym podziemna trasa turystyczna, Muzeum Ziemi Kłodzkiej i zabytki sakralne, są otwarte i dostępne dla zwiedzających. Kłodzko jest gotowe na przyjęcie turystów - mówi Michał Piszko.

- W 1997 roku śmieci popowodziowe zalegały w mieście jeszcze przez 8-9 miesięcy, a ruiny i opuszczone kamienice straszyły latami. W tej scenerii kręcono film „Demony wojny według Goi”. Na wyspie Piasek pierwsze lokale gastronomiczne i usługi pojawiły się 8-9 lat po powodzi. Dzisiaj, dwa miesiące po powodzi, miasto jest w 99 procentach posprzątane. Liczę, że i odbudowa będzie szybsza. Warunkiem jest jednak silne wsparcie finansowe od rządu - mówi burmistrz.

- Także bez pomocy turystów region może mieć problemy z podźwignięciem się, turystyka to też bardzo dobra forma wsparcia terenów popowodziowych - dodaje.

Obecnie, jak słyszymy, w skali całego Dolnego Śląska ruch turystyczny wrócił już do normalnego poziomu, co więcej, turyści z Niemiec i przede wszystkim z Czech, których jest więcej niż rok temu, zrekompensowali spadki z rynku krajowego.

- Mamy nadzieję, że będzie tak jak w pandemii - najpierw spadek, a później podwójne odbicie - mówi członek zarządu powiatu kłodzkiego Michał Cisakowski.

Czytaj więcej

Święta i sylwester w polskich górach droższe niż rok temu. Wyjątkiem Zakopane

Zieleniec produkuje śnieg

Powódź nawet w minimalnym stopniu nie dotknęła ośrodków narciarskich - my odwiedziliśmy jedne z największych i najpopularniejszych na Dolnym Śląsku - Zieleniec i Czarną Górę. W obu przygotowania do sezonu zimowego już trwały, oba też notowały spadki rezerwacji w porównaniu z poprzednim rokiem.

Zarządcom ośrodków spędza sen z powiek jeszcze inny problem - niepewna pogoda. Ostatnie dwie zimy były ciepłe, z małą ilością opadów.

Dyrektor marketingu ośrodka Zieleniec Sport Arena Grzegorz Głód prowadzi nas na hałdę śniegu, który już od dwóch tygodni wypluwała tak zwana fabryka śniegu. Wyjaśnia, że to innowacyjne urządzenie wytwarza do 100 metrów sześciennych silnie zmrożonego śniegu na dobę, w dodatnich temperaturach (nawet do 20 stopni Celsjusza), a więc w warunkach, w których nie działają tradycyjne armatki śnieżne. Zieleniec ma dwie tego typu maszyny.

- Dwie ostatnie zimy pokazały nam, że musimy rozwijać tę technologię naśnieżania. Na tym etapie gromadzimy śnieg na hałdach i czekamy na pierwsze przymrozki, żeby uruchomić armatki śnieżne, i oczywiście na opady śniegu. Przed otwarciem stacji te dwa bądź trzy rodzaje śniegu mieszamy i równomiernie rozprowadzamy po stokach - wyjaśnia Grzegorz Głód.

- Naśnieżanie zaczynamy zwykle w połowie listopada, by sezon otworzyć z początkiem grudnia. Mamy jeden z najdłuższych sezonów narciarskich w Polsce, bywało, że kończyliśmy go nawet w drugiej połowie kwietnia - dodaje.

Zieleniec, który jest częścią Dusznik-Zdroju, cieszy się (pomijając ostatnie anomalie pogodowe) „alpejskim” mikroklimatem, który nawet badali naukowcy, i najlepszymi warunkami śniegowymi w Polsce. Pokrywa śnieżna utrzymuje się tu nawet do maja. Już przed wojną działał tu ośrodek sportów zimowych.

W Zieleńcu jest około 1,5 tysiąca miejsc noclegowych w różnym standardzie. Jak mówi Grzegorz Głód, wielu gości jeszcze przed zakończeniem urlopów rezerwowało noclegi na kolejną zimą, a więc z rocznym wyprzedzeniem.

- Po powodzi rozdzwoniły się telefony od zaniepokojonych klientów. Uspokajaliśmy ich, że wszystko działa normalnie, dlatego nie było masowych odwołań. Jednak nowe rezerwacje nie napływały - mówi dyrektor hotelu Zieleniec w Dusznikach-Zdroju Łukasz Biegus.

Podczas naszej wizyty obłożenie obiektu sięgało 50 procent, podczas gdy w poprzednich latach w tym terminie było ono na poziomie 70-80 procent, natomiast przed pandemią - 100 procent.

- Można się tutaj doszukiwać przyczyn związanych z powodzią, ale mając też kontakt z innymi stacjami narciarskimi w Polsce, na przykład w Beskidach, widzę, że coś niedobrego zaczyna się dziać na rynku, bo wszyscy notują spadki, choć nie takie jak my w tym roku - mówi Łukasz Biegus.

- Przez anomalie w pogodzie klienci czekają z rezerwacjami do ostatniej chwili, śledząc przez kamery warunki na stokach. Mamy nadzieję, że rezerwacjami last minute nadrobimy aktualne spadki, bo jest gorzej niż w latach poprzednich - dodaje.

Zieleniec, podkreśla Grzegorz Głód, choć ukierunkowany głównie na zimę, jest całorocznym ośrodkiem turystycznym.

- Od paru lat obserwuję, że turyści zaczęli się bardzo aktywizować jesienią. We wrześniu i październiku gości mamy naprawdę sporo - dzieli się swoimi obserwacjami dyrektor.

O przygotowaniach do sezonu zimowego w Zieleńcu i Dusznikach-Zdroju opowiedzieli dyrektor hotelu Zie

O przygotowaniach do sezonu zimowego w Zieleńcu i Dusznikach-Zdroju opowiedzieli dyrektor hotelu Zieleniec w Dusznikach-Zdroju Łukasz Biegus, dyrektor marketingu ośrodka Zieleniec Sport Arena Grzegorz Głód i zastępca burmistrza Dusznik-Zdroju Maciej Schulz

Foto: Nelly Kamińska

Leżące kilkaset metrów poniżej Zieleńca Duszniki-Zdrój powódź również szczęśliwie ominęła.

- Największa atrakcja turystyczna Dusznik-Zdroju, czyli Muzeum Papiernictwa, leży przy samej Bystrzycy Dusznickiej. Bardzo baliśmy się o ten obiekt, który najprawdopodobniej w ciągu pięciu najbliższych lat zostanie wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO - mówi zastępca burmistrza Dusznik-Zdroju Maciej Schulz.

Powódź, ale też brak pieniędzy w gminnym budżecie zepchnęły w cień ważne wydarzenie - przypadające w tym roku 700-lecie Dusznik-Zdroju.

- Dlatego obchody zostaną przedłużone do połowy przyszłego roku. 29 czerwca planujemy dużą imprezę, jak na 700-lecie przystało - zapowiada Maciej Schulz.

Duszniki-Zdrój i ich „alpejska” dzielnica Zieleniec to gotowy przepis na atrakcyjny produkt turystyczny. Jak zauważa Grzegorz Głód, turyści przyjeżdżający do Zieleńca nie chcą już spędzać całego urlopu na nartach, ale coraz chętniej zwiedzają bliższą i dalszą okolicę. W Dusznikach-Zdroju mogą zwiedzić Muzeum Papiernictwa, pochodzić po zabytkowym parku zdrojowym, posłuchać koncertów chopinowskich (latem) czy skorzystać z zabiegów zdrowotnych. Zimą Duszniki i Zieleniec łączy skibus, jednak latem, jak przyznaje Maciej Schulz, „komunikacja niewątpliwie może być problemem”.

Czytaj więcej

Dolny Śląsk na ścieżce zrównoważonej turystyki. „Warto to dokończyć”

Czarna Góra zaprasza na narty i rower

W Czarnej Górze przygotowania do sezonu zimowego opóźniły się o dwa-trzy tygodnie. Mienie części pracowników ucierpiało w powodzi, dlatego musieli oni przerwać na jakiś czas pracę w ośrodku. Opóźnienie zostało jednak nadrobione i sezon narciarski zgodnie z planem wystartował 6 grudnia.

Gwoździem programu naszej wizyty tutaj był wjazd szybką koleją linową Luxtorpeda na Czarną Górę. Na górnej stacji delektujemy się widokiem na oszroniony, skąpany w słońcu las świerkowy na zboczach góry i kożuch chmur wiszący nisko nad doliną.

Niestety, Czarna Góra również musiała zmierzyć się w tym roku ze spadkami.

- Z powodu powodzi sprzedaż noclegów w ośrodku i karnetów spadła nam o około 40 procent w porównaniu z ubiegłym rokiem. Teraz wszystko zależy od pogody, jeżeli będzie dobra, odrobimy te straty - mówi Mateusz Herman z zarządu Czarnej Góry.

Po Czarnej Górze oprowadził nas Mateusz Herman z zarządu ośrodka

Po Czarnej Górze oprowadził nas Mateusz Herman z zarządu ośrodka

Foto: Nelly Kamińska

Czarna Góra, podobnie jak Zieleniec, czynna jest przez cały rok. Turystów przyciągają tu liczne szlaki piesze, którymi można dojść między innymi na Śnieżnik, a w samym ośrodku bike park włączony w sieć Singletrack Glacensis (singletracki to wąskie, kręte, jednokierunkowe trasy do jazdy rowerem górskim, poprowadzone w terenie atrakcyjnym przyrodniczo, najczęściej w lesie). Singletrack Glacensis to jedna z najdłuższych w Polsce sieci singletracków - pętle biegną wzdłuż wschodniej ściany Kotliny Kłodzkiej, od Srebrnej Góry aż do Czarnej Góry i Międzygórza. Co więcej, Singeltrack Glacensis wciąż się rozrasta, bowiem samorządy inwestują w budowę kolejnych tras. Po swojej stronie singletracki wytyczają Czesi. Razem tworzą one Bike Region Glacensis, który cieszy się renomą europejską.

Bystrzyca Kłodzka: Patrzymy do przodu

W kontraście do dużych kurortów stoi wieś Spalona z małą stacją narciarską z jednym wyciągiem talerzykowym i jednym stokiem, oraz ośrodkiem narciarstwa biegowego z trasami o łącznej długości 40 kilometrów.

Tu, w schronisku PTTK Jagodna, spotykamy się z miejscowymi przedsiębiorcami i samorządowcami z gminy Bystrzyca Kłodzka.

Swoją peryferyjność Spalona stara się przekuć w atut.

- Są jeszcze miejsca zupełnie różne od dużych, typowo zjazdowych ośrodków narciarskich. Coraz częściej spotykamy się ze zjawiskiem overtourismu, masówki turystycznej, nas ono nie dotyczy, co zaczynamy postrzegać to jako ogromną zaletę - mówi Grzegorz Szczygieł z Wydziału Turystyki i Kultury Fizycznej Urzędu Miasta i Gminy Bystrzyca Kłodzka i przewodnik sudecki PTTK.

Spalona na brak gości jednak nie narzeka. Turyści przyjeżdżają tu nie tylko na narty - atrakcją samą w sobie jest cisza, spokój i brak tłumów, podkreślają nasi rozmówcy.

- Gości mamy stałych albo z polecenia, bo wieści o nas rozchodzą się pocztą pantoflową. Nie twierdzę, że taki marketing jest lepszy, ale tak to u nas działa, jesteśmy za mali, żeby przebić się w Google’ach przez Czarną Górę czy Zieleniec - mówi Wojciech Osmelak, który prowadzi stację narciarską Spalona i agroturystykę.

Jak słyszymy, ruch turystyczny powoli wraca na swoje tory, widać to po frekwencji w schronisku Jagodna, które „w weekendy pęka w szwach”. O sezon zimowy przedsiębiorcy też są spokojni, bo „ferie w tym rejonie zawsze się sprzedają”. Mogą też liczyć Czechów, którzy często przyjeżdżają na narty, singletracki i jedzenie.

- W naszej smażalni pstrągów Czesi robią nam 40 procent obrotu - zauważa Wojciech Osmelak.

W schronisku PTTK Jagodna spotkaliśmy się z przedsiębiorcami i samorządowcami z gminy Bystrzyca Kłod

W schronisku PTTK Jagodna spotkaliśmy się z przedsiębiorcami i samorządowcami z gminy Bystrzyca Kłodzka

Foto: Nelly Kamińska

Pozostałe atrakcje turystyczne w gminie również są czynne. - Infrastruktura turystyczna nie została przez powódź naruszona. Wszystkie obiekty działają normalnie - zapewnia Agnieszka Wieczorkiewicz z biura prasowego Urzędu Miasta i Gminy Bystrzyca Kłodzka. - Jedynym problemem może być brak zimy - dodaje.

- Rok i dwa lata temu naśnieżaliśmy nasz stok trzy razy, wydając na to mnóstwo pieniędzy, tylko po to, żeby za chwilę patrzeć, jak wszystko płynie, bo znowu robiło się ciepło. Jeszcze dwie, trzy takie zimy i przestaniemy naśnieżać, bo nie będzie to dla nas opłacalne - mówi Wojciech Osmelak.

Stoki można naśnieżyć, ale trasy biegowe już nie - brak naturalnego śniegu wyłącza je z użytkowania.

Wbrew temu, co krzyczały nagłówki, także w samej Bystrzycy Kłodzkiej nie było dużych szkód.

Agnieszka Wieczorkiewicz przyznaje, że powódź zaczyna już gminie ciążyć. - Urząd już jakiś czas temu zakończył komunikowanie powodzi, chyba że są to informacje dla mieszkańców dotyczące na przykład dystrybuowania pomocy. Poza tym nie ma już sensu mówić o powodzi, wszyscy mają jej dosyć. To już nie jest nośny temat, trzeba patrzeć do przodu i takie mamy założenia komunikacyjne - mówi Wieczorkiewicz. - Moim zdaniem za chwilę zrobi się moda na turystykę na terenach popowodziowych - dodaje.

Otwarte dla zwiedzających i w nienaruszonym stanie są też inne sztandarowe atrakcje ziemi kłodzkiej: Kopalnia Złota w Złotym Stoku, Kopalnia Uranu i Jaskinia Niedźwiedzia w Kletnie.

Lądek-Zdrój potrzebuje świadomych turystów

Nieco inaczej sytuacja wygląda w Lądku-Zdroju. Najstarsze uzdrowisko w Polsce, którego historia sięga prawie 800 lat, to jedna z najmocniej dotkniętych przez powódź miejscowości.

Fala, która wezbrała na Białej Lądeckiej, uderzyła w miasto, dewastując wszystko, co stało na jej drodze. Odbudowa kurortu potrwa wiele lat. Czy w związku z tym turyści mają czego szukać w Lądku-Zdroju?

- Pomimo dramatu, który był naszym udziałem, pewne rzeczy się u nas nie zmieniły - mówi burmistrz Lądka-Zdroju Tomasz Nowicki.

- Lądek leży w dolinie, wzdłuż rzeki, między pasmem Krowiarek i pasmem Gór Złotych. Z samego Lądka biegnie w góry kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt szlaków, które w pełni usatysfakcjonują każdego. Przed powodzią sam często po nich chodziłem, teraz nie mam już na to czasu. Ponadto powódź ominęła część zdrojową, a tam właśnie znajduje się wiele obiektów noclegowych. Skoro hotele, restauracje i sklepy działają, nawet jeśli nie wszystkie, nie ma zagrożenia epidemiologicznego, jest dostęp do wody pitnej, prądu i gazu, można uprawiać turystykę górską, jeździć po singletrackach i korzystać z bazy zabiegowej, to czego więcej potrzeba? - pyta burmistrz.

Jak dodaje, imprezy, które zawsze przyciągały do Lądka rzesze gości, czyli Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady i Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich, w przyszłym roku powinny odbyć się normalnie.

W Lądku-Zdroju przyjęli nas burmistrz Tomasz Nowicki, prezes Uzdrowiska Lądek-Długopole Joanna Walas

W Lądku-Zdroju przyjęli nas burmistrz Tomasz Nowicki, prezes Uzdrowiska Lądek-Długopole Joanna Walaszczyk i koordynator Śnieżnickiego Klubu Biznesu Piotr Wdowiak

Foto: Nelly Kamińska

Rynek w części staromiejskiej Lądka jest już uporządkowany, gorzej jest przy samych brzegach Białej Lądeckiej.

- Nie zamierzamy zakłamywać rzeczywistości ani ukrywać naszej tragedii. Ktoś, kto przyjeżdża do Lądka, musi wziąć pod uwagę, że oprócz kolorowych obrazków zobaczy tutaj dramat. Taka jest jednak rzeczywistość, życie nie wygląda tylko tak, jak w portalach społecznościowych i bajkach. Może warto się z tym zmierzyć, a potem pójść do kawiarni na kawę i ciastko, żeby uspokoić emocje - mówi Tomasz Nowicki.

W tych okolicznościach, kontynuuje burmistrz, Lądek-Zdrój potrzebuje przede wszystkim turysty świadomego, który wie, po co przyjeżdża i z jakimi ograniczeniami będzie się mierzyć.

- Świadomy turysta to ktoś, kto znając topografię naszych terenów i wynikające z niej możliwości, pomimo dyskomfortu wynikającego ze skutków powodzi, chce do nas przyjechać. I pomóc nam - pierwiastek pomocy, wniesienia swojej cegiełki w odbudowę jest kluczowy. Każdy zastrzyk finansowy to podwalina pod odbudowę naszej miejscowości. Świadomy turysta to wreszcie ktoś, kto przefiltruje część naszej rzeczywistości przez różowe okulary. One są potrzebne - wyjaśnia włodarz Lądka-Zdroju.

W opinii ówczesnej prezes Uzdrowiska Lądek-Długopole Joanny Walaszczyk (sprawowała tę funkcję do końca listopada) wątpliwa z moralnego punktu widzenia jest tzw. turystyka popowodziowa, motywowana niezdrową ciekawością, jak wygląda miejsce po katastrofie i pogonią za sensacją.

Turyści robiący sobie selfie na tle ruin pojawili się w Lądku-Zdroju już w pierwszych tygodniach po powodzi.

- Widziałem ich wielu przez okno swojego domu, ale staram się tego nie oceniać - mówi Tomasz Nowicki.

Zdaniem burmistrza, trzeba wyciągnąć z powodzi, ile się da. Na przykład, odbudowując miasto, przeprojektować je tak, aby było bardziej funkcjonalne i atrakcyjniejsze dla mieszkańców i turystów. Miastu brakuje na przykład deptaka z prawdziwego zdarzenia łączącego część staromiejską i uzdrowiskową.

- Dlatego nawiązujemy współpracę z Politechniką Wrocławską, żeby kompleksowo podejść do tematu urbanistyki i hydrologii - mówi Tomasz Nowicki.

- To może być otwarcie szerszej dyskusji, jak mądrze i przy poszanowaniu tkanki staromiejskiej zaingerować w przestrzeń. Bo mamy to tego prawo, nie jesteśmy skansenem. Czy jesteśmy w stanie zrobić to własnymi zasobami? Oczywiście, że nie - dodaje.

Stronie Śląskie: Turyści przyjeżdżają, bo chcą pomagać

Czy chęć pomocy jest dobrym motywem, by przyjechać na tereny popowodziowe? Czy w geście społecznej solidarności warto wykupić nocleg u gospodarza, którego biznes stoi na krawędzi?

- Ja miałem takich turystów, głównie stałych klientów, którzy nawet w martwym sezonie, w listopadzie, przyjeżdżali właśnie po to, żeby nas wesprzeć i dać nadzieję, że będzie dobrze. Tu większość ludzi żyje z turystyki, a są to naczynia połączone - nie tylko baza noclegowa, ale też restauracje i sklepy. Jeśli turyści do nas nie przyjadą, nie przetrwamy, zwłaszcza że większość przedsiębiorców nie dostała żadnej pomocy rządowej - mówi właściciel agroturystyki w Starym Gierałtowie w gminie Stronie Śląskie Grzegorz Ścisłowski.

- W mediach widać ciągle jakieś miliony, ale realnej pomocy nie ma. Myślę, że większość przedsiębiorców poradzi sobie sama, korzystając czy to ze swoich oszczędności, czy z kredytów, jednak dla dużych obiektów, które mają duże koszty, brak grup jest poważnym zagrożeniem i tu pomoc jest bezwzględnie potrzebna - dodaje.

- Przedsiębiorstwa, które bardzo mocno ucierpiały i nie mają siły same się podnieść, a dodatkowo dawały zatrudnienie lokalnym mieszkańcom, powinny jak najszybciej dostać wsparcie rządowe - uważa zastępca burmistrza Stronia Śląskiego Lech Kawecki.

Spotkanie z przedstawicielami biznesu i samorządu Stronia Śląskiego

Spotkanie z przedstawicielami biznesu i samorządu Stronia Śląskiego

Foto: Nelly Kamińska

W czasie naszej wizyty w połowie listopada, dwa miesiące po powodzi, brzegi Białej Lądeckiej wciąż wyglądały jak po przejściu tajfunu. Mimo to Stronie Śląskie czeka na turystów - większość obiektów noclegowych w miasteczku i gminie działa, wszędzie też można dojechać.

- Nie ma co się oszukiwać, centrum miasta po przejściu powodzi jest nie do poznania, część budynków jest wciąż wyburzana, brakuje nam kilku sklepów, ale nie jest tak, że turysta, który przyjedzie do Stronia, nie kupi jedzenia czy innych potrzebnych rzeczy. Każdy spieszy się z remontem, bo chce uruchomić działalność jeszcze przed startem sezonu zimowego - mówi Lech Kawecki.

- Uważam, że nasz region obroni się sam. Głównym walorem turystycznym jest natura. Mamy góry, w których nie ma ekspansywnej zabudowy i wciąż można podziwiać dziewicze pejzaże - zwraca uwagę właściciel pensjonatu i wypożyczalni nart i rowerów Bartosz Borowiec.

- Szlaki turystyczne w górach nie ucierpiały, ja sam po nich chodzę. Nie ucierpiały też stoki narciarskie i szlaki biegowe, dlatego liczymy na dobry sezon zimowy - dodaje Grzegorz Ścisłowski.

Jak zapewnia zastępca burmistrza, powódź nie zatrzyma uruchomionych już inwestycji turystycznych. Gmina mocno stawia ostatnio na turystykę rowerową, także dlatego, by nie być zależną od coraz bardziej niepewnych zim.

- Mamy już pieniądze na Rowerowy Park Umiejętności koło zalewu w Starej Morawie, a także dokumentację i zgodę na budowę singletracka, który połączy zalew z pętlą Rudka, pracujemy też nad pętlą w rejonie Krzyżnika. Nie przerwaliśmy robót modernizacyjnych w kompleksie wypoczynkowym nad zalewem Stara Morawa, gdzie wiosną gotowe będzie nowe pole kamperowe i namiotowe. Nasza sztandarowa inwestycja, czyli Sala Mastodonta w Jaskini Niedźwiedziej, również nie jest zagrożona - wraz z budynkiem do obsługi ruchu turystycznego i parkingiem zostanie udostępniona pod koniec 2025 roku lub nawet wcześniej - referuje Kawecki.

Czytaj więcej

Nitras: Turystyczna wizyta na Dolnym Śląsku to patriotyczny obowiązek

Nysa potrzebuje promocji i marki turystycznej

Wiele miejscowości na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie zmaga się z czymś w rodzaju kryzysu wizerunkowego. Przez wiele tygodni media pisały o nich wyłącznie w kontekście powodzi i zniszczeń. Teraz na nowo muszą budować swój wizerunek, którzy wciąż kojarzy się dość jednoznacznie.

- Jak odczarować obraz, który człowiek układa sobie w głowie na podstawie informacji z mediów? - pytał chwilę wcześniej w schronisku Jagodna przewodnik sudecki Grzegorz Szczygieł.

Z takim wyzwaniem mierzy się dziś między innymi Nysa. Wbrew temu, co można było wywnioskować z prasowych nagłówków, nie cała Nysa została zalana.

- Jeśli chodzi o infrastrukturę turystyczną, ucierpiał Bastion św. Jadwigi - część Twierdzy Nysa, działające w nim centrum informacji turystycznej i dwie restauracje, a także jeden hotel. W mieście, które udało nam się w ciągu dwóch miesięcy posprzątać, większych zniszczeń nie widać - mówi zastępca burmistrza Nysy Marek Rymarz.

Już szybki spacer z przewodnikiem po rynku daje pojęcie, jak duży potencjał turystyczny ma to miasto. Problem w tym, wskazuje tutejsza branża turystyczna, że o Nysie mało kto słyszał. Po powodzi usłyszała wprawdzie cała Polska, ale nie o taka „reklamę” miastu chodziło.

- Nysie brakuje promocji, rzadko pojawiamy się w mediach ogólnopolskich. Szeroko zakrojona akcja promocyjna z całą pewnością przyciągnęłaby do nas więcej turystów ukierunkowanych czy to na Jezioro Nyskie, czy Góry Opawskie, czy też samo miasto, jego zabytki i historię, która liczy 800 lat. Nysa jest jednym z najstarszych miast nie tylko na Śląsku, ale też w całej Polsce - podkreśla dyrektor Muzeum Powiatowego w Nysie Edward Hałajko.

Nysę reprezentowało na spotkaniu z nami duże grono przedsiębiorców, pracowników instytucji kultury i

Nysę reprezentowało na spotkaniu z nami duże grono przedsiębiorców, pracowników instytucji kultury i samorządu

Foto: Nelly Kamińska

Nysa jest dziś w dużej mierze miastem przelotowym - turyści zatrzymują się w niej na kilka godzin w drodze do Kotliny Kłodzkiej. Mimo podejmowanych przez różne podmioty prób nie udało się zbudować oferty, która zatrzymałaby turystów na dłużej.

W trakcie rozmowy z przedstawicielami Nysy pojawiły się głosy, że powódź powinna stać się impulsem do pozytywnych zmian, na przykład stworzenia marki turystycznej miasta. Zdaniem Elżbiety Harhury, prezeski Nyskiego Księstwa Jezior i Gór (LGD), które zajmuje się rozwijaniem i certyfikowaniem produktów lokalnych, markę można zbudować wokół pierników, które produkowano w Nysie dużo wcześniej niż w Toruniu, ale to w Toruniu „zrobiły furorę”. Kolejnym „samograjem” jest samochód nyska, który produkowano w Nysie do lat 90. XX wieku.

- Mamy potencjał, ale nie potrafimy się z nim przebić - konkluduje Elżbieta Harhura.

Czytaj więcej

Opolskie – stolica polskiej piosenki w drodze do turystyki zrównoważonej

Głuchołazy nie zapominają o turystyce

Przed podobnym wyzwaniem stoją Głuchołazy.

Nie możemy się nadziwić, że rynek, który jeszcze nie tak dawno pełen był szlamu i śmieci, dziś jest niemal nieskazitelnie czysty.

- Tu wszędzie była woda. Przez 800 lat, odkąd istnieją Głuchołazy - mówię to jako historyk - w czasie powodzi woda nigdy nie wdarła się na rynek, a we wrześniu płynęła tędy rwąca rzeka. Po stronie wschodniej woda sięgała 70 centymetrów, po zachodniej - półtora metra - mówi burmistrz Głuchołaz Paweł Szymkowicz, który oprowadza nas po rynku.

Dzięki pomocy przede wszystkim wojska rynek udało się posprzątać w ekspresowym tempie.

- Przez nieco ponad miesiąc z Głuchołaz wywieźliśmy 30 tysięcy ton śmieci, to tyle, ile zwykle wywozi się przez 30 lat - dodaje burmistrz.

Bliżej rzeki widać jednak, jakich spustoszeń dokonała woda.

- W Głuchołazach woda zalała cztery obiekty noclegowe. W gminie na 3,5 tysiąca miejsc noclegowych straciliśmy zaledwie 200. To dlatego, że większość ośrodków znajduje się w Pokrzywnej i Jarnołtówku, które leżą na tyle wysoko, że woda ich nie sięgnęła - mówi burmistrz.

Woda uszkodziła natomiast centrum informacji turystycznej w rynku, które jednak po kilku dniach udało się uruchomić, kilka kościołów i park zdrojowy (jest otwarty dla spacerowiczów, ale czeka go remont).

- Dziś w Głuchołazach jest gdzie przenocować i zjeść, a szlaki turystyczne są otwarte, z wyjątkiem części ścieżki dydaktycznej w dolinie Bystrego Potoku - mówi Paweł Szymkowicz.

Turyści wrócili już w Góry Opawskie. - Na Biskupiej Kopie, na którą prowadzi kilka szlaków, jest teraz spory ruch, nawet większy niż rok temu - twierdzi były prezes oddziału PTTK w Prudniku i przewodnik Józef Michalczewski.

Głuchołazy borykają się ze skutkami powodzi, ale dla turystów są cały czas otwarte - podkreślał burm

Głuchołazy borykają się ze skutkami powodzi, ale dla turystów są cały czas otwarte - podkreślał burmistrz Paweł Szymkowicz (po prawej stronie stołu, trzeci od góry)

Foto: Nelly Kamińska

O powrót do normalności walczą też same Głuchołazy.

- Pierwsze działania już podjęliśmy. Bardzo szybko doprowadziliśmy do porządku zalane centrum informacji turystycznej. Apelowaliśmy do turystów, by nie polegali wyłącznie na informacjach z internetu, ale kontaktowali się bezpośrednio z pracownikami centrum, którzy informowali o aktualnej sytuacji - mówi naczelnik Wydziału Promocji, Turystyki i Sportu Urzędu Miejskiego w Głuchołazach Bartosz Bukała.

Głuchołazy, mimo że to dla nich spory wydatek w obliczu bieżących potrzeb, nie zrezygnują z organizacji w przyszłym roku swojej sztandarowej imprezy, czyli Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Turystycznej Kropka, który został najlepszym produktem turystycznym województwa opolskiego 2024 roku. W przyszłym sezonie odbywać się będą również niedzielne Koncerty Promenadowe w parku zdrojowym i bezpłatne spacery z przewodnikiem po mieście w wakacyjne soboty.

- To dla turystów sygnał, że miasto żyje. Owszem, boryka się ze skutkami powodzi, ale dla turystów jest cały czas otwarte - podkreśla Paweł Szymkowicz.

Czytaj więcej

Złoty certyfikat POT. W tym roku najlepszy okazał się Bałtowski Kompleks Turystyczny

Paczków stawia na współpracę z sąsiadami

W sytuacji nadzwyczajnej promocja turystyczna nie jest kwestią pierwszoplanową, a jej prowadzenie nie jest z wielu względów proste, wymaga też wyczucia.

Niektórzy przedsiębiorcy, z którymi rozmawialiśmy, przyznawali, że w obliczu ogromu nieszczęścia, jakie dotknęło mieszkańców, mieli opory przed głośnym komunikowaniem, że nie mają klientów. Podobny dylemat miały też samorządy. Zwraca na to uwagę między innymi burmistrz Paczkowa Artur Rolka.

- Za sprawą powodzi o Paczkowie dużo się mówiło i ja widzę w tym również szansę. Trzeba się teraz zastanowić, jak przekuć to w sukces, bo uważam, że można to zrobić. Pytanie tylko, czy to właściwa pora, bo pamiętajmy, że wielu ludzi straciło dorobek swojego życia i należy z szacunkiem podejść do tej tragedii - mówi Artur Rolka.

Gmina Paczków dość mocno ucierpiała w powodzi. Jak mówi burmistrz, zalanych zostało w mniejszym lub większym stopniu 10 na 12 sołectw w gminie i jedna piąta Paczkowa (ale nie ta turystyczna). Wiele obiektów turystycznych, mimo że bezpośrednio nie ucierpiały, zanotowało spore spadki frekwencji.

O sytuacji turystyki w Paczkowie opowiedział burmistrz Artur Rolka

O sytuacji turystyki w Paczkowie opowiedział burmistrz Artur Rolka

Foto: Nelly Kamińska

Paczków, nazywany polskim Carcassonne z uwagi na imponujące średniowieczne mury obronne o długości 1,2 kilometra, od wielu lat stara się zaistnieć na turystycznej mapie Polski. Wysiłki te, jak mówi Artur Rolka, zaczęły procentować niedługo przed pandemią - miasto zaczęło pojawiać się w programach wycieczek organizowanych przez biura podróży.

Paczków mocno postawił na współpracę z sąsiednimi gminami, między innymi Kamieńcem Ząbkowickim, Złotym Stokiem, Lądkiem-Zdrojem czy Jawornikiem po stronie czeskiej, dzięki której ruch turystyczny znacząco wzrósł. Po pandemii znów wszystko się załamało.

- A teraz znowu powódź, która bardzo podcięła nam skrzydła. Priorytetem jest teraz odbudowanie infrastruktury, ale trzeba zacząć myśleć także o promocji miasta i gminy - mówi Artur Rolka.

Swojej szansy Paczków upatruje między innymi we współpracy z sąsiednimi gminami, która w przeszłości bardzo dobrze funkcjonowała.

- Jesteśmy jednym z elementów szerszej oferty turystycznej. Wielu naszych gości to turyści jednodniowi, nawet kilkugodzinni, którzy przyjeżdżają zobaczyć mury obronne, Muzeum Gazownictwa - jedno z nielicznych w Europie i dwóch w Polsce i inne atrakcje, a potem ruszają do Barda, Stronia Śląskiego, Lądka-Zdroju, Kamieńca Ząbkowickiego czy Kopalni Złota w Złoty Stoku. Wszystkie te miejsca znajdują się w promieniu 25 kilometrów od Paczkowa. Chociaż formalnie nie tworzymy klastra turystycznego, to nieformalnie nim jesteśmy, bo uzupełniamy się atrakcjami. Niestety wiele z tych gmin ucierpiało w powodzi i ma teraz inne priorytety, musimy jednak wspólnie na nowo stworzyć produkt turystyczny i wyjść z informacją o nim do turystów. To konieczność - podsumowuje burmistrz Paczkowa.

O powodzi, która nawiedziła w połowie września Dolny Śląsk i Opolszczyznę, i jej konsekwencjach dla turystyki pisaliśmy na łamach Turystyka.rp.pl wiele razy.

Choć woda zalała tylko niewielką część obu regionów i, ogólnie rzecz biorąc, nie naruszyła infrastruktury turystycznej, niemal wszystkie obiekty i atrakcje turystyczne zanotowały dotkliwe spadki frekwencji, także te, do których powódź w ogóle nie dotarła.

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Zanim Wyjedziesz
Wielkie Muzeum Egipskie otwarte. Na razie na próbę
Popularne Trendy
Polskie Porty Lotnicze pomogą Polskiej Organizacji Turystycznej promować Polskę
Popularne Trendy
Raport. Turystyka szkodzi środowisku. Zamiast coraz mniej, robi to coraz bardziej
Popularne Trendy
Brytyjska branża turystyczna: Kraj korzysta na turytyce, nie podnoście nam podatków
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Popularne Trendy
Więcej turystów w Dominikanie niż planowano
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku