- Obecnie Hilton Worldwide zarządza w Egipcie 17 obiektami i planuje zwiększyć tę liczbę do 30 w ciągu siedmiu - dziesięciu lat – mówi Mohab Ghali, wiceprezes sieci na Egipt i Afrykę Północną. Zdaniem Ghaliego kraj już teraz notuje duży wzrost liczby turystów, a wyniki mogą wkrótce powrócić do czasów sprzed rewolucji z 2011 roku. Poprawia się też wskaźnik wykorzystania miejsc hotelowych w stosunku do zeszłego roku, najmocniej w Kairze i Aleksandrii, ale zauważalnie także w Hurghadzie i Marsa Alam.
W 2010 roku, czyli przed rewolucją, Egipt odwiedziło 14 milionów turystów rocznie. Przychody wyniosły wówczas 11 miliardów dolarów. Od tego czasu liczba gości spadała i w 2015 doszła do 9,3 miliona.
Ghali podkreśla, że Hilton nawet w trudnych czasach nie zamknął żadnego ze swoich hoteli w Egipcie. – Jeśli nic się nie wydarzy, w ciągu najbliższych sześciu miesięcy, w sezonie zimowym 2018 roku, możemy spodziewać się powrotu do wyników sprzed 2011 roku i jeszcze większych przychodów, co związane jest z dewaluacją waluty – podaje wiceprezes.
Sieć planuje w ciągu najbliższych pięciu lat otworzyć hotele także w Maroku, Tunezji i Algierii. Obecnie przedsiębiorstwo zarządza dwoma obiektami w Maroku, trzy są w trakcie budowy. Docelowo ma ich być dziesięć. – W ciągu pięciu lat wejdziemy też do Tunezji, a najdalej za trzy lata będziemy również mieć przynajmniej jeden hotel w Algierii – zapowiada Ghali.
Wiceprezes Hiltona podkreśla, że z powodu kryzysu, z jakim zmaga się egipska branża turystyczna, najbardziej ucierpiały Szarm el-Szejk i Luksor. Ghali na razie nie ocenia skutków napaści nożownika w Hurghadzie (zginęły wówczas trzy turystki, dwie z Niemiec i jedna z Czech, a wiele innych ludzi zostało rannych), bo jego zdaniem jest na to jeszcze za wcześnie. Jego zdaniem, choć skutki mogą być zauważalne w kolejnych tygodnia, nie powinny mocno odbić się na wynikach spółki.