Domagają się dymisji szefa spółki, która jest właścicielem portu lotniczego oraz nadburmistrza Berlina, który spółkę nadzoruje.
Lotnisko Berlin Brandenburg (BER) miało być chlubą niemieckiej stolicy, a stało się symbolem chaosu, nieudolności i fuszerki. Teraz także symbolem korupcji.
Pod koniec maja pracę stracił Jochen Großmann - dyrektor odpowiedzialny za kwestie techniczne. Szef spółki, będącej właścicielem BER, Hartmut Mehdorn, zapewnia, że to pojedynczy przypadek i zarządził kontrolę wszystkich umów zawartych przez Großmanna. Jednak niemieckie media wątpią czy faktycznie był to jeden wypadek korupcji, tym bardziej, że niedoróbki i fuszerki na lotnisku, które doprowadziły do opóźnienia jego otwarcia, wskazują, że podwykonawców dobierano, co najmniej "niestarannie".
Dostało się też nadburmistrzowi Berlina Klausowi Wowereitowi, który jest szefem rady nadzorczej BER, za niewłaściwy nadzór i za dopuszczenie do zmarnowania dziesiątków milionów euro. Dziennikarze i politycy domagają się dymisji Mehdorna i Wowereita oraz przeprowadzenia szczegółowego audytu w BER.
Mehdorn od razu po ujawnieniu informacji o korupcji wysłał Jochena Großmanna na urlop, a 15 jego pracowników zwolnił. Zarzuca mu się jednak, że dał Großmannowi wolną rękę w zamówieniach i realizowaniu projektu instalacji przeciwpożarowej, przez którą nadzór budowlany nie zezwolił na otwarcie lotniska.