To niedobra wieść dla zainteresowanych urlopem w Tunezji. I dla bardzo ważnego sektora dla gospodarki tego kraju.
– Oczywiście wpłynie to na wizerunek Tunezji za granicą i o to chodziło organizatorom zamachu. Jednak nie uda im się wpłynąć na sytuację w kraju, wręcz przeciwnie – przyśpieszą kompromis między umiarkowanymi islamistami a liberałami – mówi „Rzeczpospolitej" Ahmed Abderrauf Unajes, emerytowany dyplomata, były minister spraw zagranicznych. Podejrzani są skrajni islamiści, sprzeciwiający się jakimkolwiek ustępstwom wobec ugrupowań świeckich.
Wczoraj rano na plaży przed czterogwiazdkowym hotelem w Susie (Sousse) wysadził się zamachowiec. Miejscowe portale sugerowały, że zamierzał wejść do hotelu z walizką, ale mu się nie udało. Zginął od wybuchu. Innych ofiar nie było.
Co gorsza, nie był to jedyny zamach szykowany na wczoraj. Policja podała, że zatrzymała mężczyznę, który chciał się wysadzić pod mauzoleum ojca tunezyjskiej niepodległości Habiba Burgiby w położonym kilkanaście kilometrów od Susy Monastyrze, innym kurorcie nad Morzem Śródziemnym. Krążyły też pogłoski o innych udaremnionych wczoraj zamachach terrorystycznych.
Żadna organizacja nie przyznała się do ataku. Ale tunezyjskie MSW wskazywało jednoznacznie na radykałów islamskich. Padła nawet nazwa jednego z ugrupowań salafickich. Rzecznik MSW powiedział, że zamachowiec- samobójca z Susy i niedoszły zamachowiec z Monastyru to Tunezyjczycy, ale tacy, co „przebywali w jednym z sąsiednich krajów". To prawdopodobnie sugestia, że przeszli szkolenie w jakiejś organizacji dżihadystów oskarżanej o związki z Al-Kaidą (np. libijskiej Ansar Asz-Szaria).