Elektrycznym rowerem na Jedwabnym Szlaku: W Dogubayazicie, tureckim Dzikim Wschodzie

„Evet” czy „Hayir”? „Tak” czy „Nie”? – takie pytanie dotyczące zbliżającego się w Turcji referendum zadaję prawie każdej spotkanej osobie. Turcja żyje zbliżającym się głosowaniem

Publikacja: 12.04.2017 11:35

Z tureckim żołnierzem.

Z tureckim żołnierzem.

Foto: archiwum prywatne, Mateusz Pawlak matp Mateusz Pawlak

Jadę przez kolejne miasta i miasteczka, wszędzie wszystko obklejone plakatami z uśmiechniętym premierem Binali Yildirimem, ulotki tańczą na wietrze, transparenty trzepoczą nad ulicami. "Evet!" - krzyczą z każdego zakamarka. „Evet"! charczą głośniki półciężarówek i busów, które co chwilę mnie mijają na trasie.

Przejechałem cały kraj od Edirne pod granicą Bułgarską, po Dogubayazit przy granicy z Iranem. Nie widziałem nawet najmniejszego przejawu „Hair". Ni plakatu, ani ulotki. Ba, nawet graffiti.

„Evet" czy „Hayir"? powtarzam do Ahmeta. Rozgląda się nerwowo i półgłosem odpowiada: „Hayir". Taki schemat powtarza się niemal zawsze przy tym pytaniu. Mam wrażenie, że jest ono w Turcji bardzo osobiste – poglądy polityczne to sprawa intymna, temat niewygodny. Wprawiam zawsze pytanych w zakłopotanie i zdziwienie. Jak to tak?! Od razu z grubej rury, jeszcze się nie przedstawiliśmy, a tu od razu taki ostrzał!?

Naturalnie częściej słyszę ciche, wypowiadane drżącym głosem „Hayir". Dlaczego? Bo siłą rzeczy rozmawiam raczej z ludźmi, którzy chociaż trochę znają jakiś obcy język, są więc wykształceni. To trzon opozycji, część społeczeństwa, która spędza sen z powiek prezydenta Recepa Taypa Erdogana.

Jak pokazują ostatnie sondaże Turcy są podzieleni w sprawie referendum dokładnie pół na pół. Ci mieszkający za granicą już zagłosowali - za kilka dni do urn pójdzie cała reszta.

Referendum dotyczy zmiany systemu politycznego z parlamentarnego na prezydencki. Zmiana ma dać większe uprawnienia głowie państwa. Prezydent będzie jednocześnie szefem państwa i rządu, będzie mógł sprawować władzę za pomocą dekretów, a także rozwiązywać parlament. Wzrośnie także jego wpływ na wymiar sprawiedliwości.

W zasadzie taki system w Turcji już częściowo funkcjonuje, ale nieoficjalnie. Erogan chce tą reformą potwierdzić swoją pozycję, przypieczętować autorytarne panowanie w kraju, chce mieć ostateczny oręż do walki ze wszelką opozycją. Jeszcze jedna ważna sprawa – po ewentualnej zmianie na nowo będą liczyć się prezydenckie kadencje i to dopiero od wyborów w 2019 roku. Teoretycznie więc nowy system może umożliwić Erdoganowi sprawowanie władzy do 2029 r.

Co zrobi Erdogan jak przegra, jeśli Turcja wybierze „Hayir"? Będzie to wyraźny znak, że nie może czuć tak pewnie. Możliwe, że będzie to też sygnał dla skulonej obecnie w narożniku opozycji, by ruszyć do kontrataku.

Turcja dała mi konkretny wycisk - zaskoczyła mnie nieco pogodą. Początek wiosny okazał się w górzystej Anatolii mroźny i śnieżny. Erzurum wita mnie temperaturą 8 stopni poniżej zera, wszędzie biało. Tyle w tym dobrego, że mróz wysusza drogę i rower nie moknie – boję się, że jak będę go tak ciągle moczył, to w końcu odmówi posłuszeństwa. Na pierwsze 25 dni drogi miałem tylko 3 bez deszczu i śniegu.

W końcu zza chmur wygląda słońce. Jest wciąż zimno, ale słonecznie. W dwa dni z Erzurum dojeżdżam do Dogubayazit. To już taki turecki Dziki Wschód. Przygraniczne miasteczko u stóp Araratu – najwyższej góry kraju. Czuję w nogach ostatnie przełęcze – kilkukrotna wspinaczka na ponad 2000 m n.p.m. dała się we znaki, na szczęście widoki zrekompensowały wysiłek.

Wschód Turcji to tereny kurdyjskie, więc widać wszędzie zwiększoną obecność wojska. Kilkukrotnie mijały mnie całe kolumny z ciężkim sprzętem militarnym – czołgami i haubicami. Zaliczyłem też kilka wojskowych checkpointów, jednak wszędzie żołnierze byli bardzo mili i uprzejmi.

Granicę między Turcją i Iranem przekraczam błyskawicznie. Zero pytań, nikt nie sprawdza bagażu, pieczątka i do widzenia. W Bazargan po irańskiej stronie wymieniam walutę i kupuję lokalną kartę SIM – procedura ta wymaga kilku formularzy rejestracyjnych i ksera paszportu. Pobierany jest też odcisk palca. Nareszcie Iran!

Nasz redakcyjny kolega, Mateusz Pawlak, wyruszył w podróż życia - rowerem elektrycznym jedzie Jedwabnym Szlakiem do Chin ("Rowerem na Jedwabny Szlak"). Wyruszył 1 marca spod Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, jest więc już 33 dni w drodze. Dotarł do tureckiej Iranu. Swoją podróż opisuje w krótkich scenkach na Facebooku.

Jadę przez kolejne miasta i miasteczka, wszędzie wszystko obklejone plakatami z uśmiechniętym premierem Binali Yildirimem, ulotki tańczą na wietrze, transparenty trzepoczą nad ulicami. "Evet!" - krzyczą z każdego zakamarka. „Evet"! charczą głośniki półciężarówek i busów, które co chwilę mnie mijają na trasie.

Przejechałem cały kraj od Edirne pod granicą Bułgarską, po Dogubayazit przy granicy z Iranem. Nie widziałem nawet najmniejszego przejawu „Hair". Ni plakatu, ani ulotki. Ba, nawet graffiti.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Turystyka
Nie tylko Energylandia. Przewodnik po parkach rozrywki w Polsce
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: W Grecji Mitsis nie do pobicia
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017 pomaga w pracy agenta
Turystyka
Kompas Wakacyjny 2017: „Strelicje" pokonały „Ślicznotkę"
Turystyka
Turcy mają nowy pomysł na all inclusive