EasyJet, druga - za Ryanairem - co do wielkości tania linia lotnicza w Europie, należy do tych firm, które najbardziej odczuły skutki brytyjskiego referendum. Około 30 procent lotów wykonuje poza granicami kraju, ale na terenie Unii Europejskiej. Przewoźnik zapowiada, że zamierza wystąpić o certyfikat przewoźnika lotniczego (AOC, CTA) w innym kraju UE, co pozwoli mu kontynuować działalność w całej Unii, nawet gdyby Brexit doszedł do skutku.
EasyJet podaje, że jest bliski dokonania wyboru kraju, w którym wystąpi o taką licencję. Zrobi to prawdopodobnie na początku 2017 roku. Certyfikat i koszty związane z zarejestrowaniem nowych samolotów wyniosą ok. 10 mln funtów (11,5 mln euro). Zostaną rozłożone na ten i następny rok.
- Jesteśmy przekonani, że dojdzie do umowy Wielkiej Brytanii z Unią, ale nie możemy być pewni, że będzie zgodna z nasza obecną sytuacją, dlatego musimy stworzyć podmiot operacyjny w UE — wyjaśniła szefowa linii Carolyn McCall. Zapewniła jednak, że centrala linii pozostanie w brytyjskim Luton, gdzie easyJet eksploatuje 140 samolotów i zatrudnia 6,5 tysiąca ludzi. Około 100 maszyn i 330 osób personelu pokładowego będzie zaś stacjonować w innym kraju unijnym.
Konkurenci easyJeta nie są w tak trudnej sytuacji. IAG, właściciel British Airways, ma kilka licencji AOC na działalność w Unii dzięki posiadaniu także hiszpańskich linii Iberia i Vueling oraz irlandzkiej Aer Lingus. Irlandzki Ryanair stara się zaś w dalszym ciągu ustalić, czy w razie Brexitu będzie potrzebować nowej licencji.
Po raz pierwszy od 2009 roku doszło do spadku rocznego zysku linii z powodu deprecjacji funta szterlinga. Po 12 miesiącach, do 30 września, zysk brutto zmalał o 28 procent, do 495 mln funtów (575 mln euro). To górny przedział październikowej prognozy (480-495 mln funtów), w której linia ostrzegała, że zysk będzie mniejszy.